poniedziałek, 31 sierpnia 2015

(88) 14. Powrót & Prezent

*Ross*
Gdy doleciałem do „Miasta Aniołów” było już rano. Biegiem opuściłem lotnisko i udałem się do domu. Na szczęście nikogo tam nie było. - „Pewnie pojechali do Laury”. - Pomyślałem i wszedłem na górę. Walizki szybko włożyłem do szafy, a plecak włożyłem pod biurko. Do kieszeni spodni włożyłem portfel i upewniając się, że wszystko mam wyszedłem z domu zamykając drzwi na klucz. Chociaż w Los Angeles jest dużo szpitali pomyślałem, że Laura będzie w tym najbliższym. Po drodze wstąpiłem do kwiaciarni i kupiłem jej największy bukiet najpiękniejszych kwiatów. Z owym prezentem udałem się do najbliższego szpitala. Mimo pośpiechu szedłem spokojnie, aby nie zniszczyć bukietu. W recepcji zapytałem gdzie leży Laura przedstawiając się jako jej chłopak i udałem się na 2 piętro. Gdy wysiadłem z windy dostrzegłem tam moją rodzinę i rodzinę Laury. Szybko więc założyłem kaptur i zasłoniłem twarz kwiatami mając nadzieję, że nikt mnie zbyt wcześnie nie rozpozna, a następnie ruszyłem przed siebie. - Kwiaty dla panny Marano. - Powiedziałem nie swoim głosem, a reszta o dziwo o nic nie pytała. Przez łodygi widziałem jak Riker otwiera mi drzwi do sali w której leżała Laura, więc wszedłem do środka.
- Tylko cicho proszę, bo Lau śpi. - Powiedział i zamknął za mną drzwi. Powoli podszedłem do łóżka Laury. Na szafce akurat stał pusty wazon. Wsadziłem do niego kwiaty, a w łazience dziewczyny szklane naczynie napełniłem wodą. Następnie postawiłem wszystko z powrotem na stolik. Mogłem się teraz spokojnie przyjrzeć Lau – mojej najsłodszej i najwspanialszej Lau. Była teraz taka urocza i jednocześnie bezbronna. Jej brązowe włosy nadal miały ten sam blask co zawsze i można było dostrzec, że pojedyncze kosmyki delikatnie opadały na jej bladziutką twarz. Była o wiele chudsza niż jeszcze kilka dni temu, ale dla mnie i tak nadal była najpiękniejsza na świecie.
- Kocham cię. - Wyszeptałem do jej ucha, a na jej ustach złożyłem delikatny pocałunek. Po chwili poczułem, że dziewczyna zaczyna go odwzajemniać, a na szyi mogłem poczuć jej zimne ręce. Przyciągnęła mnie bliżej do siebie nie przestając całować. Nie pozostawałem jej dłużny. Stałem nad nią podpierając się rękami o łóżko tak, że ona znajdował się centralnie pod moim ciałem. Całowaliśmy się kilka minut aż w końcu zabrakło nam powietrza w płucach, więc odsunęliśmy się od siebie by zaczerpnąć tlenu.
- Wiedziałam, że to ty. Twoich pocałunków nie da się podrobić. Rozpoznałabym jej nawet po śmieci. I też cię kocham. - Powiedziała po czym mnie przytuliła co oczywiście odwzajemniłem. - Ale co tutaj robisz? - Zapytała przypominając sobie, że wyjechałem.
- Wróciłem, bo znalazłem to. - Pokazałem jej kartkę, którą zgubiła. - I zdałem sobie sprawę, że jest coś na czym zależy mi bardziej niż muzyce. - Dokończyłem.
- Co takiego?
- Ty. Nie mogę bez ciebie żyć.
- Ja bez ciebie też, ale... nie jesteś zły?
- Na początku trochę byłem, ale przeszło mi, bo wiem jak musiałaś cierpieć. Ale teraz jestem i daj mi buziaka, bo tak cholernie za tobą tęskniłem. - Powiedziałem i się na nią „rzuciłem” oczywiście uważając, aby się jej nic nie stało. Znów czule się pocałowaliśmy, a między pocałunkami Laura śmiała się, bo łaskotałem ją przy tym. Nagle usłyszeliśmy, że do pokoju wchodzi Vanessa z Rikerem.
- Co tu się dzieje? - Zapytała niezadowolona Van. - Laura tylko mi nie mów, że zdradzasz Rossa. - Powiedziała jeszcze bardziej wkurzona. Nastolatka spojrzała na mnie, a ja puściłem jej oczko. Wiedziała co ma mówić. Dobrze, że siedziałem tyłem do gości i miałem na głowie kaptur. Dzięki temu nie rozpoznali mnie, chociaż sam nie wiem czemu, ale mniejsza z tym. Laura tylko uśmiechnęła się do Van i Rika, wstała z łóżka i usiadła mi na kolanach po czym czule pocałowała w usta.
- A co macie jakiś problem? - Powiedziała ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Chłopak ledwo co wyjechał, a ty mu takie rzeczy robisz? Co z tego, że jesteś chora dzwonię mu wszystko powiedzieć. - Powiedział zdenerwowany Riker i wyszedł z Vanessą z sali, a ja po ich wyjściu nie wytrzymałem i wybuchłem śmiechem.
- Byłaś świetna kochanie. - Powiedziałem i pocałowałem swoją dziewczynę.
- Wiem misiek. - Odpowiedziała mi i odwzajemniła gest jeszcze bardziej niż przedtem. Po chwili poczułem wibracje w telefonie – był to oczywiście Riker. Niechętnie przerwaliśmy czynność, ale Lau nadal siedziała mi na kolanach.
- Słucham cię, Rikusiu. - Przywitałem brata na co Lau zaczęła się cicho śmiać tak, aby chłopak nie był w stanie jej usłyszeć.
- Nie mów tak do mnie. Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o Laurę. - Powiedział niepewnie.
- O Laurę? - Zapytałem patrząc na nią. - Nie musisz nic mówić, wiem o wszystkim. Lau kocha mnie i nie może beze mnie żyć tak jak ja bez niej. - Rzekłem na co dziewczyna się wzruszyła i pocałowała mnie w policzek.
- Ale...
- Nie kończ tylko mnie posłuchaj. Wróć do Lau i powiedz „jestem frajer i dałem się nabrać.”.
- Ale...
- Zrób to.
- No dobra. - Powiedział i się rozłączył. Lau szybko zeszła z moich kolan i usiadła z powrotem na łóżku ja za to stanąłem na drzwiami i czekałem na naszą „ofiarę”. Nie musieliśmy długo czekać, bo blondyn pojawił się już po chwili.
- Laura ja... - Zaczął lecz nie mógł nic z siebie wykrztusić. Pomyślał, że daliśmy mu już wystarczającą nauczkę, więc ściągnąłem kaptur, po cichu podszedłem do swojego brata i opierając się o niego ramieniem spojrzałem na niego.
- No dalej dobrze ci idzie. Wykrztuś to. - Powiedziałem i razem z Laurą zaczęliśmy się śmiać.
- To byłeś ty? - Powiedział i spojrzał na mnie.
- Tak, a to nauczka za to, że nie powiedzieliście mi o Lau. - Puściłem do niego oczko, a on niemal zdębiał.
- Kiedy wróciłeś? Skąd wiesz? - Zapytał nadal nie wierząc w moją obecność w Los Angeles, więc opowiedziałem mu wszystko, a on pogratulował mi rozsądnego wyboru i pożegnawszy się z nami wyszedł z sali. Wiem, że poszedł powiedzieć o wszystkim reszcie. Ja za to podszedłem do Laury i złapałem ją za rękę.
- Podobają ci się kwiaty? - Zapytałem przypominając sobie o ich istnieniu. Dziewczyna odwróciła się w ich stronę i zlustrowała je wzrokiem.
- Są piękne. Zawsze wiesz co kupić. - Powiedziała patrząc mi w oczy.
- Zawsze wiesz co zrobić bym stracił dla ciebie głowę.
- A co robię?
- Po prostu jesteś, tutaj, w tej chwili, patrzysz mi w oczy z tą miłością i radością. Tęskniłem za tobą Laura. - Powiedziałem po czym ją przytuliłem.
- Ja za tobą też. Moje życie bez ciebie jest pozbawione sensu. Nie chcę żebyśmy kiedyś się rozstali, nie chcę tego. Nie przeżyłabym wtedy. - Wzruszyło mnie to, ale najważniejsze, że mówiła szczerze.
- Mogę ci obiecać tutaj, w tym miejscu, że już zawsze będziemy razem. Jeśli nasza miłość zwyciężyła po tych wszystkich przeszkodach i ironiach losu to tym bardziej będzie wygrywać do końca wbrew wszelkim złudzeniom. Nie ważne co zgotuje nam los czy przeznaczenie, ona zawsze zwycięży i pozwoli nam być razem już na zawsze. - Po tych słowach dziewczyna nie wytrzymała i wpiła się w moje usta splatając swoje ręce wokół mojej szyi. Ja za to złapałem ją w tali i przyciągnąłem bliżej siebie. Dawno nie było mi tak dobrze jak teraz. Tęskniłem za tymi chwilami, gdy nic poza mną i Laurą się nie liczyło. Z Marano spędziliśmy uroczy dzień mimo iż była w szpitalu. Po południu przyszedł lekarz i dał Lau kolejną dawkę chemioterapii. Czuła się dobrze, przynajmniej tak twierdziła. Lekarz powiedział nam, że wyniki po każdym kolejnym badaniu są już coraz lepsze, więc niedługo Laura powinna wrócić do pełni zdrowia. Wieczorem kazałem dziewczynie odpocząć obiecując, że przyjdę rano. W końcu zgodziła się mnie puścić. Pożegnałem się z nią czułym pocałunkiem i udałem do domu. Było po 21 gdy dotarłem do domu.
- Aloha rodzinko! - Krzyknąłem na wejściu. Słysząc rozmowy w kuchni udałem się właśnie w tym kierunku.
- Ross! - Krzyknęli wszyscy niczym grecki chór i zaczęli mnie przytulać.
- Spokojnie, spokojnie. Nigdzie się nie wybieram. - Powiedziałem na co wszyscy się zaśmialiśmy. O dziwo nie pytali mnie czemu wróciłem i jak się dowiedziałem o Laurze. Widocznie Riker im wszystko powiedział. To dobrze, nie miałbym siły na opowiadanie tego jeszcze raz byłem zbyt zmęczony. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. - Ja już lecę spać, branoc. - Powiedziałem wychodząc z kuchni
- Dobranoc. - Usłyszałem w odpowiedzi. Szybko się umyłem i wskoczyłem do łóżka. Już po chwili zasnąłem.
*************
Hejoł, kto oprócz mnie nie chce iść jutro do szkoły? Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę iść akurat do tej konkretnej szkoły, no ale... Pociesza mnie myśl, że jeszcze jeden jedyny rok i wolność. :D. Podoba wam się rozdział, a może jest zbyt dziecinny albo coś? Piszcie śmiało jakie są wasze opinie. Następny rozdział pojawi się w sobotę lub niedzielę, bo muszę ogarnąć szkołę i nadrobić pisanie rozdziałów do obu historii. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Życzę wam powodzenia w nowym roku szkolnym. 
Madame Lynch.

środa, 26 sierpnia 2015

(87) 13. Kartka & Wielkie zdziwienie

*Austin*
Rano wstałem zupełnie nieświadomy tego co przyniesie mi dzisiejszy dzień. Poprzedniego dnia bardzo późno w nocy dotarliśmy na uczelnie, więc poszedłem spać. Mam tu swój mały pokój, w którym mieszkam sam. Zegarek wskazywał 6:00, więc do śniadania zostały mi jeszcze dwie godziny. Szybko się ogarnąłem zakładając wczorajsze spodnie, czarne conversy i granatową koszulkę z pionową flagą USA. Do tego przygotowałem sobie niebieską bluzę z kapturem. Szybko się rozpakowałem i akurat gdy skończyłem została minuta do ósmej. Założyłem wcześniej przygotowaną bluzę i podszedłem do drzwi. Zamknąłem pokój na klucz i udałem się na stołówkę. Dzisiaj serwowali jajecznicę, dwa plastry bekonu i kompot z truskawek. Wziąłem zasłużony posiłek i udałem się do wolnego stolika. Usiadłem i zacząłem konsumować ciepły posiłek. - Przepraszam... wolne? - Usłyszałem głos za plecami. Odwróciłem się, aby zobaczyć do kogo on należy i zobaczyłem wysokiego bruneta o niebieskich oczach. Styl miał sportowy, ale jednocześnie elegancki.
- Proszę. - Powiedziałem i wskazałem na wolne krzesło.
- Jestem Kevin. - Przedstawił się i podał mi rękę abym ją uścisnął.
- Ross. - Odpowiedziałem i odwzajemniłem gest.
- Miło mi, jesteś tutaj nowy?
- Tak. Dzisiaj jest mój pierwszy dzień. - Rozmawialiśmy przez całe śniadanie. W pewnej chwili Kevin odwrócił się do mnie i zaczął gestykulować opowiadając o przygodzie swojego życia. Krótko mówiąc – total nuda. Nagle niechcący strącił szklankę z kompotem, której zawartość wylądowała centralnie na moich spodniach.
- O jezu przepraszam cię, to było niechcący. - Rzekł przestraszony łapiąc się za głowę.
- Kev, nic się nie stało. Odniesiesz talerze? Pójdę się przebrać
- Jasne brat nie ma sprawy. - Wstałem z krzesła i udałem się do pokoju. Z szafy wybrałem moje granatowe rurki z dziurami na kolanach, a brudne odłożyłem w kąt przekładając wcześniej z nich telefon i klucze. Sprawdziłem czy jeszcze coś jest w pozostałych kieszeniach i nagle natknąłem się na kartkę złożoną na cztery.
- To ta co ją znalazłem na lotnisku. - Powiedziałem sam do siebie, sam nie wiem nawet czemu ją wziąłem. Chyba jakoś tak wyszło i już. Spojrzałem na zegarek, do zajęć zostały mi jeszcze dwie godziny. Usiadłem więc na łóżku, rozłożyłem kartkę i zacząłem czytać tekst na niej umieszczony. Już wiedziałem, że nie będzie to nic nieznacząca treść.
<Tymczasem u Laury>
- Lau jak się czujesz? - Zapytała zmartwiona Vanessa siedząc przy swojej siostrze na łóżku szpitalnym.
- Jest okej. - Powiedziała patrząc ślepo przed siebie.
- Powtarzasz to od wczoraj, ale ja wiem, że to nieprawda. Proszę cię, powiedz co się dzieje, wczoraj przez całą podróż milczałaś. Lau, co się dzieje? - Zmartwiona siostra nie dawała za wygraną, wiedziała doskonale, że coś trapi jej młodszą siostrę i bardzo chciała się dowiedzieć co.
- Wiesz co? Nie sądziłam, że będę się tak czuła gdy Ross wyjedzie do Nowego Yorku.
- Czyli jak?
- Teraz czuję pustkę, jakby coś we mnie umarło, rozumiesz? Bez niego nic nie ma sensu, mój świat nie istnieje. Odkąd wyjechał mam ochotę płakać, ale w sumie nie wiem czy dlatego, że wyjechał, czy dlatego, że za nim tęsknię, czy może dlatego, że nie umiem bez niego żyć. Nic już nie rozumiem. On był moją nadzieją, siłą, motywacją do walki. Gdy nie ma go, nie ma tego wszystkiego. Van... - W tym miejscu na chwilę przerwała nie będąc pewną czy powinna kontynuować. W końcu jednak odważyła się przemówić. - Ja nie mam już siły na walkę z tą cholerną białaczką. - Na samą myśl po policzku nastolatki spłynęło kilka łez. Vanessa przytuliła ją i głaskała pocieszająco po głowie.
- Nie mów tak. Jesteś silną dziewczyną. Dasz sobie radę. Ross wróci, sama dobrze to wiesz. Przecież nie wyjeżdża na zawsze. Jeszcze go zobaczysz, wierz mi. - Powiedziała i pocałowała siostrę w blade czoło. Szatynka po chwili poczuła się lepiej. Już wiedziała, że będzie walczyć z chorobą i nie podda się puki jej nie pokona. Bezgraniczna miłość do Rossa pozwalała jej wierzyć jednocześnie przytrzymując ją przy życiu. Dzisiaj dostała pierwszą dawkę chemioterapii. Jeśli jej stan się poprawi, jutro dostanie kolejną i tak codziennie aż do całkowitego wyzdrowienia dziewczyny. Jak na razie nic nie wskazywało na to, aby Laurze potrzebna była większa dawka chemii lub, aby podnieść jej stopień do drugiego. Jak na razie czuła się dobrze, ale wiadomo jak to jest z chorobami, w każdym momencie mogła jej się pogorszyć, więc lekarze jak i również ona sama musieli być na to przygotowani. Czy się bała? Oczywiście, to przecież normalne, ale starała się nie myśleć o strachu jaki w niej siedział. Gdy myślała o Rossie automatycznie przechodził jej ból i strach. To zabawne jak ten chłopak na nią działał. Wystarczyła jedna myśl, aby się uspokoiła, uśmiechnęła. Laura dobrze wiedziała, że to ten jedyny. Jej serce biło tylko dla niego, była bezgranicznie zakochana w blondynie, zresztą ze wzajemnością. Ta dwójka nie widziała poza sobą świata, a każdy kto tylko ich znał doskonale wiedział, że będą ze sobą jeszcze długi, długi czas. Jednak czy odległość ich nie poróżni? Czy nie stracą głowy dla kogoś innego? Tego nikt nie wie, ale jeśli to prawdziwa miłość to przetrwa choćby musieli czekać na siebie całą wieczność. Laura rozmawiała z Vanessą bardzo długo, ale gdy poczuła się zmęczona zasnęła śniąc o swoim księciu z bajki.
<Wracając do Rossa>
Drogi pamiętniku
Van – moja siostra kochana nie przyniosła mi jeszcze mojego pamiętnika, więc chwilowo piszę moje uczucia tutaj – na tej pojedynczej kartce. Będę ją nosić zawsze ze sobą, aby przypominała mi co mnie kiedyś spotkało. Jestem teraz w szpitalu. Niedawno wykryto u mnie białaczkę. Lekarz mówi, że da się to wyleczyć, ale ja i tak się boję. Długo ukrywałam to przed wszystkimi, ale wkrótce dowiedziała się o tym Vanessa i Riker, więc postanowiłam nie ukrywać tego. Pozwoliłam im, aby powiedzieli reszcie i tak dowiedzieli się moi rodzice i rodzina Lynch, jednak poza Rossem. Nie chciałam żeby on wiedział. Za bardzo mi na nim zależy. Poza tym on ma marzenia – studia na najlepszej muzycznej uczelni w USA, a gdybym mu powiedziała mógłby zostać ze mną z litości, a tego bym sobie nie wybaczyła. Cody też się dowiedział o mojej chorobie sama nie wiem jak. Chciał powiedzieć o tym Rossowi, ale w sumie nie wiem czemu tego nie zrobił. Jednak zabolały mnie jego słowa „powiem mu, a on cię znienawidzi i zostawi”, tak cholernie zabolało. Jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w serce.
Dzień po wyjeździe Rossa mam mieć pierwszą dawkę chemii, a jak na razie dają mi leki przygotowujące do tego. Do tego codziennie mam badania. Lekarze dają mi 95% szans na przeżycie, więc nie jest tak źle. Na szczęście mam dla kogo walczyć – Rossa. Tak bardzo go kocham.
Love Laura.”
Zabolało, tak cholernie zabolało. Jakby ktoś wyrwał mi serce bez znieczulenia. Oni wszyscy wiedzieli, a mi nie powiedzieli? Wkurzony wstałem z łóżka, nie panowałem teraz nad sobą. - Cholera. - Powiedziałem i z całej siły walnąłem z pięści w ścianę, aby się choć trochę wyżyć. Moja ręka była czerwona, ale nie myślałem już o bólu. Trochę mi przeszło. Tak naprawdę nie byłem zły ani na Laurę, ani na moją rodzinę. Byłem zły na siebie. Jak ja mogłem tego nie zauważyć? Przecież to niemożliwe żeby z Las Vegas nie mogła zadzwonić chociaż raz, była blada na lotnisku i ledwo co chodziła. Jaki ja byłem głupi. Boże, muszę to teraz rozkręcić. Jeszcze ten Cody, od początku mu nie ufałem do końca i moja rodzina miała rację, on się ani trochę nie zmienił. Chyba zbytnio było mi go żal, że tego nie dostrzegałem. Szybko się spakowałem i wyszedłem z pokoju. Zamykając za sobą drzwi udałem się do pokoju dyrektora. - Rezygnuję. - Powiedziałem kładąc mu klucze na biurku. Mężczyzna widocznie nie spodziewał się tego, bo spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Ale czemu? Źle ci tutaj? - Pytał.
- Nie, skądże? Tutaj jest świetnie, ale zrozumiałem, że jest coś co liczy się dla mnie bardziej niż muzyka i dla niej jestem w stanie z niej zrezygnować – rodzina i przyjaciele. Przykro mi, ale nie wiedzę siebie w tym miejscu. - Wyjaśniłem.
- Dobrze, rozumiem, ale popełniasz wielki błąd. - Powiedział pewny siebie i wstał.
- Może i tak, ale jakoś nie żałuję, do widzenia. - Powiedziałem zadziornie i odwracając się napięcie złapałem za walizki i plecak i wyszedłem z gabinetu. Pewnym krokiem podążałem w stronę drzwi wyjściowych. Ani przez chwilę się nie wahałem. Doskonale wiedziałem co się dla mnie naprawdę liczy. Była to Laura. Marzyłem tylko o tym, by przytulić ją i znów poczuć ten czarujący zapach perfum, które dałem jej na 16 urodziny. Spod uczelni zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała po 10 minutach. Na moje polecenie kierowca zawiózł mnie na lotnisko. Płacąc resztkami drobnych pieniędzy w portfelu, wyjąłem bagaże z bagażnika i biegiem udałem się do kasy. Na szczęście udało mi się kupić bilet na ostatni dzisiaj lot do LA. Na spokojnie usiadłem w poczekalni i wyczekiwałem rozpoczęcia się odprawy. W końcu się doczekałem i po kilku minutach siedziałem wygodnie w samolocie. Po krótkim czasie maszyna wzbiła się w powietrze. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
*******
Hej, hej, co tam ludziska? Podoba wam się rozdział? Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? Moim zdaniem jest trochę nudny, bo nic się nie dzieje, ale spokojnie. W 14. będzie się działo! Zapraszam do komentowania, bo stanowi to dla mnie motywacje i chęć do działania.
Madame Lynch

sobota, 22 sierpnia 2015

(86) 12. Wyjazd & Pożegnanie

*Narrator*
Przez dwa następne dni każdy żył w ciągłym biegu. Laura miała badania i przyjmowała leki, Ross załatwiał sprawy związane z wyjazdem, uczył się itd., a reszta jego rodzeństwa, rodzice i rodzina Laury jeździła do chorej dziewczyny i siedziała prawie 14-16 godzin dziennie. Ross miał zamówiony lot na 20. Rano zrobił sobie kanapki i schował je do plecaka wraz z piciem oraz ładowarkami. Poinformował rodzinę, o której ma lot, a ci powiedzieli, że będą na lotnisku o 19 i go pożegnają. Ten nieświadomy całej sprawy poszedł na spotkanie z dyrektorem. - Ross dzisiaj wyjeżdża, pamiętasz Lau? - Powiedziała Van trzymając swoją siostrę za rękę w czasie gdy lekarz sprawdzał bicie jej serca itp.
- Pamiętam Van, jak mogłabym zapomnieć? - Rzekła młodsza Marano.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale ten Ross to twój chłopak? - Wtrącił się lekarz wyraźnie zaintrygowany rozmową sióstr.
- Tak, proszę pana. Dzisiaj o 20 ma lot do Nowego Yorku, a ja bardzo chciałabym się pożegnać.
- A jak się czujesz dzisiaj?
- A dobrze, jakoś nawet lepiej niż zwykle.
- A więc zróbmy tak, ja zrobię ci badania, a jeśli wszystko wyjdzie dobrze. Pozwolę ci pojechać na lotnisko, ale jest warunek. Sam cię zawożę, może jechać z nami twoja siostra, a po pożegnaniu wracamy prosto do szpitala, a jutro zrobimy chemioterapię, dobrze?
- Mówi pan serio?
- Jestem lekarzem, ja zawsze mówię serio.
- Boże, dziękuję, bardzo się cieszę.
- Nie dziękuj, lubię uszczęśliwiać pacjentów. - Powiedział, zrobił jej niezbędne badania i wyszedł.
- No widzisz Lau. Pożegnasz się z nim. - Powiedziała zadowolona Vanessa i przytuliła się do siostry co ona odwzajemniła. Bardzo się cieszyły. Opowiedziały o wszystkim reszcie co ich bardzo ucieszyło. Wspólnie ustalili, że nie powiedzą o niczym Rossowi i będzie to dla niego niespodzianka. O godzinie 18 lekarz przyniósł wyniki badań, z których jasno wynikało, że wszystko jest w porządku, więc Lau wraz z Vanessą zaczęły się zbierać do wyjścia. Laura założyła kurtkę, czapkę i apaszkę, bo musiała uważać, aby się nie przeziębić. Obie czekały na lekarza, a gdy ten przyszedł udały się z nim do samochodu. Już po 18 byli w drodze na lotnisko.
<Tymczasem na lotnisku>
Ross siedział właśnie w poczekalni czekając na rozpoczęcie się odprawy. Obok niego siedział menadżer specjalnie wynajęty przez dyrektora uczelni. Ross czekał też na swoją rodzinę i Ella. Nie musiał długo czekać, bo już po chwili pojawili się przed nim wszyscy, na których czekał. Pośpiesznie wstał i podszedł do nich. - Jesteście. Jak ja się cieszę. - Powiedział i się do nich przytulił.
- Będzie nam ciebie brakować, Rossy. - Powiedział Rocky i rozczochrał włosy swojego brata, a gdy ten się poprawił, przytulili się do siebie.
- Mi ciebie też będzie brakować Rocky. - Powiedział. - Was wszystkich będzie mi brakować. - Rzekł gdy odsunął się od brata po czym przytulił się do każdego z osobna.
- Samolot L-12 z Los Angeles do Nowego Yorku rozpoczął właśnie odprawę. Pasażerów proszę o udanie się do bramek. - Poinformował pasażerów głos z głośników. Ross spojrzał na swojego menadżera po czym zwrócił się do rodziny.
- Muszę już iść, pamiętajcie, że zawsze możecie do mnie przylecieć, gdy tylko będziecie chcieli, do zobaczenia za 4 lata. - Powiedział i ruszył w stronę odprawy. Przyjaciele spojrzeli po sobie znacząco zastanawiając się gdzie jest Laura.
- Ross!? - Usłyszeli nagle dobrze znany im głos. Również wołany blondyn go usłyszał i rozpoznał. Odwrócił się w stronę przyjaciół i sam nie wierzył w to kogo miał właśnie przed sobą.
- Laura? Przyjechałaś. - Powiedział wzruszony i ją przytulił, a ona to odwzajemniła.
- Jak mogłabym nie przyjechać pożegnać miłości mojego życia. - Powiedziała i go pocałowała najczulej jak tylko mogła co blondyn oczywiście odwzajemnił.
- Zostawmy ich samych. - Powiedziała Delly i wszyscy wyszli z lotniska. Zakochana para nadal czule się całowała. Dawno się tak nie czuli. Cały świat w jednej sekundzie przestał istnieć, jakby oni jako jedyni byli na tej ziemi. Już nic się nie liczyło. Nie liczyła się choroba Laury. Nie liczył się wylot Rossa. Nic się nie liczyło, poza tą chwilą, o której marzyli. Oderwali się od siebie dopiero po dwóch minutach.
- Lau, będę tęsknił. Kocham cię najmocniej na świecie. - Powiedział i pogładził opuszkami palców jej blady i zimny policzek.
- Ja też cię kocham. - Powiedziała i się czule uśmiechnęła co nastolatek odwzajemnił.
- Dobrze się czujesz? Jakaś blada jesteś. - Zapytał zmartwiony nie puszczając dziewczyny.
- Tak, po prostu zmęczona jestem. - Powiedziała i jeszcze raz go przytuliła. Tak naprawdę nie czuła się dobrze. Czuła olbrzymi smutek, chciała żeby Ross został, ale wiedziała, że wyjeżdżając do Nowego Yorku chłopak spełni swoje marzenia. W końcu zawsze o czymś takim marzył. Uznała, że teraz, gdy dostał na to szansę, nie może mu nic powiedzieć, bo nie chce nic zepsuć. Jeszcze mocniej oplotła ręce wokół jego szyi, zupełnie jakby obawiała się, że od niej ucieknie. Z całych swoich sił próbowała powstrzymać się od uronienia łez, dlatego wtuliła się jeszcze bardziej w jego pierś po czym zamknęła oczy. Oddychała głęboko czując perfumy blondyna.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale Ross, musimy już naprawdę iść. - Wtrącił się Ryan, bo tak miał na imię menadżer blondyna.
- Muszę lecieć kochanie, żegnaj, kocham cię. - Powiedział i pocałował ją w czoło.
- Żegnaj, ja ciebie też. - Powiedziała i pospiesznym krokiem opuściła lotnisko. Na parkingu, przy samochodzie, czekał na nią lekarz wraz z Vanessą.
- I jak? - Zapytała Van.
- Jest okej. - Odpowiedziała opanowując łzy. Cała trójka weszła do samochodu i pojechali do szpitala. Tymczasem Ross zobaczył, że na podłodze lotniska leży jakaś kartka.
- „Pewnie Laurze wypadła.” - Pomyślał i ją podniósł. Już miał ją otworzyć i przeczytać, gdy podszedł do niego Ryan.
- Jeśli nie chcesz się spóźnić i nie stracić tej szansy i to radzę ci iść ze mną. - Powiedział.

- Okej, okej, już idę. - Powiedział i ruszył w stronę odprawy wkładając kartkę do kieszeni spodni. Bez żadnych niekomfortowych akcji przeszli odprawę i już po kilku minutach siedzieli w samolocie. Gdy tylko się wzbili, Ross założył na uszy słuchawki i wtulony w fotel zasnął zupełnie zapominając o całym świecie.
**************
Tak jak obiecałam, rozdział się dzisiaj pojawił. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Co sądzicie o pożegnaniu? Ross wróci? Co było na tej kartce? Chociaż ciąg dalszy jest już dawno zapisany, piszcie śmiało co mogło się pojawić w następnym albo co chcielibyście aby się pojawiło. Chętnie poznam wasze zdanie. Jeśli chodzi o termin następnego rozdziału, to jeszcze go nie znam, ale na pewno jeszcze przed końcem wakacji się z 2-3 rozdziały pojawią.
                                                                                                                               Madame Lynch

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

(85) 11. Riker & Pierwsze kłamstwo

*Laura*
Rano, gdy tylko wstałam, przeczytałam sms'a od mojej starszej siostry. Napisała, że Ross o niczym nie wie. Ucieszyło mnie to, bo przynajmniej mnie nie znienawidzi. Myśli, że jestem u babci w Las Vegas, co pozwala mi spróbować o tym nie myśleć, ponieważ już do mnie nie będzie dzwonił. Mogę spokojnie poddać się leczeniu. Lekarz mi powiedział, że w moim przypadku powinna pomóc chemioterapia lekka, czyli nie będę musiała obcinać włosów. Na razie podają mi leki przygotowujące do przyjęcia chemioterapii, a już za trzy dni powinnam zacząć przyjmować chemię. Podobno Ross wyjeżdża tego samego dnia. Szkoda, że nie będę mogła go pożegnać, ale napiszę mu sms'a i może jakoś się ułoży. Nie przytulę go i nie pocałuję, ale może to i lepiej. Siedziałam tak myśląc jeszcze jakiś czas aż przyszła pielęgniarka i zaprowadziła mnie na badania. Miałam tak codziennie, więc szło się przyzwyczaić.
*Ross*
Byłem w swoim pokoju powoli się pakując. Wyjeżdżam co prawda dopiero za trzy dni, ale dzisiejszy i dwa kolejne mam zawalone sprawami organizacyjnymi, przygotowaniami, spotkaniami itd., więc kompletnie nie będę miał na to czasu. Do dwóch walizek spakowałem wszystkie najpotrzebniejsze ciuchy. Wyjeżdżam na 4 lata, więc trochę tego było, a resztę będę musiał kupić na miejscu. Z szafy wyjąłem jeszcze duży plecak. Schowałem tam laptopa i tableta. Przeglądałem co jeszcze mogę schować aż trafiłem na moje pudełko z podpisem „Ja i Laura”. Od razu wróciły wszystkie wspomnienia odkąd ją poznałem aż do teraz. Otworzyłem je i zacząłem przeglądać zdjęcia jakie w nim były oraz różne pamiątki. Po raz pierwszy od rozmowy z Lau o moim wyjeździe, miałem co do niego wątpliwości. Nie chciałem jej zostawić, ale ona sama powiedziała, że mogę jechać. Wstałem z łóżka, zamknąłem pudełko dokładnie i włożyłem je do plecaka. - To już wszystko. - Powiedziałem i oceniłem ile zostało mi jeszcze miejsca plecaku. Zostało mi na szczęście jeszcze miejsce na picie i jedzenie na drogę. Włożyłem walizki i plecak do szafy gdzie akurat było miejsce po pozbyciu się paru ubrań, po czym ją zamknąłem. Zmęczony położyłem się na łóżku i delektowałem się jeszcze chwilą wolności. W pewnej chwili usłyszałem pukanie do drzwi mojego królestwa. - Proszę. - Powiedziałem, a drzwi po chwili się otworzyły a do mojego pokoju wszedł Riker.
- Joł, młody. - Powiedział i usiadł na fotelu obok mojego łóżka patrząc na mnie.
- Witaj, stary. - Odrzekłem pokazując moje śnieżnobiałe zęby. - Coś się stało? - Dokończyłem.
- Nie, ale Van dzwoniła i prosiła, aby ci przekazać, że Lau cię pozdrawia. Mówiła też, że wraca za miesiąc. Musi się opiekować babcią, bo się rozchorowała i nie będzie miała czasu żeby do ciebie zadzwonić. - Powiedział, ale gdy mówił jakoś dziwnie nie patrzył mi w oczy. Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że mnie okłamuje. No, ale przecież jest moim bratem, więc nie mógłby mnie okłamać, szczególnie gdy wiedział jak bardzo mi zależy na Laurze.
- Ja też ją pozdrawiam i tęsknie. Szkoda, że przyjedzie dopiero jak będę już w NY. - Powiedziałem i posmutniałem.
- Spokojnie brat, będzie dobrze. - Powiedział najstarszy Lynch i poklepał mnie po ramieniu. - Ja już muszę lecieć, jadę z Rocky'm po nowe buty. - Pożegnał się ze mną i wyszedł. Po chwili spojrzałem na zegarek i zorientował się, że muszę już wychodzić, więc przebrałem się i wyszedł z domu.
<Tymczasem u Rocky'ego i Rikera>
*Narrator*
- Długo będziecie go tak okłamywać? - Zapytał Rocky Van i Rikera.
- Nie zapominaj, że siedzimy w tym wszyscy razem. Rozumiesz? - Powiedziała Nessa na co Rocky przytaknął.
- Ja też nie cieszę się, że okłamujemy własnego brata i przyjaciela, ale Lau tak chciała, a my nic nie możemy z tym zrobić. - Powiedział Rik, a reszta zamilkła. Wszyscy jechali do szpitala, bo jak się okazało, Laurę można było odwiedzić już dzisiaj. Jechali prawie wszyscy: Riker, Vanessa, Rocky, Ryland, Rydel, Ell, Stormie, Mark oraz Damiano i Ellen. Laura po wielu przemyśleniach zgodziła się, aby każdy z nich dowiedział się, że jest chora. Postawiła tylko jeden warunek – Ross ma się o niczym nie dowiedzieć.
- Laura, kochanie. Jak się czujesz? Lepiej ci? Potrzebujesz może czegoś? - Zasypywała ją lawiną pytań Delly, gdy znalazła się w sali przyjaciółki. Z powodu zbyt dużej ilości gości ustalili, że będą wchodzić parami. Delly weszła z Ellem, Van z Rikerem, Rocky z Rylandem, Stormie z Markiem, a Ellem z Damiano.
- Tak, dziękuję Dells, ale wszystko dobrze. Przyjmuje leki przygotowujące do chemioterapii, a już za trzy dni zacznę chemię w stopniu najniższym. Cieszę się, że tu jesteście. - Rzekła po czym się uśmiechnęła.
- Lau, jesteś jak rodzina, więc jak mogłaby nas tu nie być? - Zapytała retorycznie blondynka, a Ellington przyznał jej rację. Po Rydellinton weszli rodzice Laury.
- Kochanie, czemu nam nie powiedziałaś, że jesteś chora? - Zapytała zmartwiona Ellen siadając na łóżku swojej córki. Jej mąż stanął obok niej i położył rękę na jej ramieniu.
- Sama nie wiem, nie wierzyłam w to i nie chciałam uwierzyć. Przepraszam was. - Odrzekła.
- Nie przepraszaj, teraz liczy się tylko abyś wyzdrowiała. - Powiedział jej ojciec i pocałował czule jej blade czoło. Pożegnali się z córką i wyszli. Potem wchodziły pozostałe pary i około 20 opuścili szpital. Wszyscy byli głodni, więc postanowili, że po drodze wstąpią do jednej z knajpek. Siedzieli, jedli, pili i rozmawiali. Gdy zegarek wskazał 22 uznali, że czas już wracać, więc zapłacili i wrócili do domów.
<Pod domem Lynchów>
*Ross*
Była 21.50 jak skończyłem robić wszystko co miałem na dziś zaplanowane. Wracałem do domu pośpiesznym krokiem. Marzyłem tylko o tym by wreszcie znaleźć się pod ciepłą kołdrą. W końcu doszedłem do drzwi naszej rezydencji. Wszedłem do domu, a tam... cisza. Zupełna, głucha cisza. Nikogo nie było, to było bardzo dziwne. Przecież zawsze ktoś w domu jest, a tu nikogo. - „Może wyszli gdzieś.” - Pomyślałem i udałem się do łazienki. Zdążyłem się wykąpać i zejść do kuchni kiedy usłyszałem, że do domu wchodzi moja rodzina. Powoli przeszedłem do salonu słysząc fragment rozmowy.
- Czemu ona mu tego nie powie? - Zapytała Rydel.
- Boi się go stracić. - Powiedział Riker.
- Przecież go nie straci, chyba. - Dopowiedział Rocky.
- Masz jakieś wątpliwości Rocky? - Spytał zmieszany Ratliff..
- Wiecie, nie jestem jakoś specjalnie inteligentny, ale wydaje mi się, że on się bardziej interesuje tym wyjazdem. - Powiedział szatyn.
- No w sumie ja też się boję, że by ją zostawił. - Rzekł RyRy, a reszta przyznała mu rację.
- O kim gadacie? - Zapytałem wręcz wpadając do salonu.
- Ross? Kiedy wróciłeś? - Zapytała moja rodzicielka zupełnie jakby chciała zmienić temat.
- Zdążyłem wrócić przed wami i zobaczyć, że nikogo z was nie było w domu. Gdzie byliście? - Zapytałem krzyżując ręce pod klatką piersiową.
- Na kręglach. - Powiedział Ellington i włączył jakiś film. Reszta totalnie mnie olała i wszyscy zaczęli oglądać sens. Ja byłem zbyt zmęczony, aby ich męczyć, więc napiłem się szklanki wody i poszedłem spać.
<Tymczasem u Lynchów w salonie>
- Bosz, blisko było. - Powiedział Ell.
- Tak, zgadzam się, musimy bardziej uważać. - Potwierdziła Delly.

- Od dzisiaj nie mówimy o Laurze w domu, okej? - Rzekła pani Lynch, a reszta się zgodziła. Lynchowi i Ratliff oglądali przez resztę wieczoru film a po jego skończeniu umyli się i poszli spać. Czekał ich bowiem następnego dnia wyczerpujący dzień.
*********
Proszę, oto kolejny rozdział. Przepraszam, że bardzo dawno go nie było, ale miałam bardzo dużo na głowie. Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać się maksymalnie co tydzień. Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam spodobał. Zapraszam do komentowania.
Madame Lynch
P.S. Jestem teraz na wakacjach, więc kolejny rozdział pojawi się w sobotę.