piątek, 26 lutego 2016

(100) 26. Miasto miłości & Koncert Cz. 1

*Narrator*
Minęło już kilkanaście długich tygodni od rozpoczęcia trasy. W tym czasie R5 odwiedzili wiele państw europejskich, m.in. Włochy, Portugalię, Hiszpanię, Austrię, Węgry oraz Niemcy, ale także wiele innych. Dzisiaj zawitali do kolejnego na liście miasta nazywanego często „Miastem Miłości” - Paryża. Laura kocha to miasto, więc cieszyła się podwójnie z tej rewelacji. - Ale tu pięknie. - Powiedziała szatynka z zachwytem mijając Wieżę Eiffla. Kroczyła po paryskim bruku trzymając za rękę swojego ukochanego. Było około południa kiedy zameldowali się w hotelu. Po zjedzonym obiedzie i krótkim zwiedzeniu miasta udali się do klubu, w którym miał odbyć się koncert. W ciągu kilkunastu minut w klubie zebrali się fani zespołu. Jak zawsze, Ryland rozgrzewał publiczność przed pojawieniem się na scenie R5. Jednakże wcześniej, na tak zwanym Meet & Greet fani mogli pytać zespół o co tylko chcieli.
- Ross, czy jest coś co bardzo chciałbyś teraz zrobić? - Zapytał fan stojący w pierwszym rzędzie.
- Owszem. - Zaczął. - Chciałbym zjeść lody waniliowe. - Zażartował, jak to zawsze miał w zwyczaju. - A tak na serio to chciałbym dla was zaśpiewać. - Powiedział uśmiechając się do fana na co reszta odpowiedziała mu gromkimi brawami.
- Rydel, jaka jest twoja ikona stylu? - Zapytała po chwili młoda fanka, której blondynka udzieliła głos.
- Trudne pytanie, ale chyba nie mam ikony stylu. Staram się ubierać tak jak chcę i nosić to co mi się podoba i w czym jest mi dobrze. - Rzekła zadowolona.
- Tak, ostatnio, nawet zwinęła mi koszulkę, bo się jej bardzo spodobała. - Dopowiedział Ellington, na co reszta się zaśmiała, a Delly odpowiedziała mu lodowatym spojrzeniem. - Też cię kocham, bejbs. - Szepnął jej do ucha. To sprawiło, że blondynka przytuliła się do niego.
- Riker, czy twoim zdaniem Ell to dobry kandydat na męża dla Rydel? - Zapytała fanka na oko 19-letnia. Ross gdy tylko to usłyszał uśmiechnął się i klepnął przyjacielsko Ratliffa.
- Owszem, a nawet bardzo dobry. - Powiedział Riker.
- Nie powiedziałbym. - Rzekł zabawnie Rocky udając obrażonego.
- Rocky, kochanie, ciebie też kocham. - Zażartował Ratliff głaszcząc przyjaciela po policzku. Wszyscy zebrani nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Nagle w klubie rozległa się melodia co poniektórym doskonale znana. To Ross usiadł przy keyboardzie i grał "Marsz weselny". Wszyscy wybuchli nie pohamowanym śmiechem a Ross jako jedyny starał się zachować kamienny wyraz twarzy, jednak nie wytrzymał zbyt długo. Po kilku sekundach i on się śmiał.
Po Meet & Greet zespół poszedł do garderoby się przebrać i chwilę odpocząć. Mieli bowiem półtorej godziny nim Ryland skończy rozgrzewać publiczność.
- W tej koszuli wyglądasz bardzo przystojnie. - Powiedziała Laura do swojego chłopaka zapinając guziki jego górnej części stroju.
- Dobrze, że nie jesteś moją stylistką, bo nie mógłbym zrobić tego. - Rzekł i pocałował wybrankę swojego serca, co ona oczywiście odwzajemniła.
- Możemy porozmawiać na osobności? - Zapytała, na co chłopak nie odpowiedział tylko pociągnął ją w odległe miejsce. Wyszli na balkon. Przed nimi rozpościerał się nocny krajobraz Paryża. Nocna iluminacja Wieży Eiffla jeszcze bardziej nadawała romantyzm tej chwili. - Ross, ja... - Powiedziała, jednak przerwała w połowie zdania. Stali w blasku lamp, więc doskonale widzieli swoje wyrazy twarzy. - Muszę ci coś powiedzieć. - Powiedziała nieśmiało. Nie chciała, aby coś przerwało tą chwilę, bowiem w końcu chciała wyznać prawdę. Bez żadnych komplikacji, przerywników czy przeszkód. Chciała po prostu zdradzić chłopakowi jaka jest prawda. - Ja... - W tej chwili głos jej stanął w gardle. Nie mogła wykrztusić ani słowa. Ross widząc jej zakłopotanie postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
- Który to miesiąc ciąży? - Zapytał co ewidentnie zszokowało szatynkę, bo aż spojrzała mu prosto w oczy z pełnym zaskoczeniem.
- Skąd wiesz? Kto ci powiedział? - Zapytała wciąż oszołomiona.
- Ty sama, w samolocie do Rzymu. - Powiedział i uśmiechnął się, a 19-latkę nagle olśniło. Przypomniało się jej jak szepnęła mu, że jest w ciąży, ale nie sądziła, że ten to usłyszał, że dowiedział się o tym. - Ale wolałem abyś powiedziała mi to prosto w oczy. - Powiedział lekko rozczarowany. - Myślałaś, że się nie ucieszę i cię zostawię? Serio za takiego mnie masz? - Dokończył z wyraźnym smutkiem.
- Rossy, to nie tak. - Rzekła i podeszła do niego bliżej. - Po prostu nie miałam odwagi, a jak już ją zdobyłam to zawsze coś stawało mi na drodze lub przerywało, przepraszam. - Chłopak nic nie odpowiedział tylko pocałował ją w policzek. - A odpowiadając na twoje pytanie, to czwarty miesiąc. Będziemy mieli syna. - Dokończyła po chwili.
- Będę ojcem. - Powiedział zadowolony. - Będę ojcem!!! - Powtórzył, tym razem wykrzykując tak głośno, że w okolicy rozniosło się echo.
- Spokojnie. - Powiedziała Laura ledwo panując na śmiechem. Ross, czując, że jego serce i dusza przepełnia się radością, przytulił ją mocno do siebie i podniósł kręcąc dookoła siebie. Nastolatka wcześniej oplotła ręce wokół jego szyi. Oboje bardzo cieszyli się z takiego obrotu sytuacji.
- Pokaż mi tego maluszka. - Powiedział postawiwszy dziewczynę na balkonowych kafelkach. Dziewczyna lekko podwinęła luźną koszulkę odsłaniając tym samym swój lekko większy niż kilka miesięcy wcześniej brzuch, a blondyn delikatnie przejechał po nim swoją ciepłą dłonią. - Za kilka miesięcy będziemy szczęśliwymi rodzicami. - Powiedział zadowolony i pocałował dziewczynę w usta. Jego radość była jak najbardziej szczera, bowiem cieszył się, że będzie miał potomka. Tym bardziej, że będzie to męski potomek. Nie żeby nie chciał mieć córki, ale wiadomo jak jest z facetami. Jak chcą mieć dziecko to zazwyczaj troszkę bardziej liczą na syna. Para objęła się i wróciła do reszty zespołu, gdyż zaraz miał zacząć się koncert. Postanowili jeszcze nie mówić reszcie o ciąży, przynajmniej nie teraz. Nie w tej chwili. Stanęli za kurtyną i czekali aż Ryland skończy rozgrzewać publiczność. - Chciałbym Laura żebyś tutaj stanęła. Będę cię widział ze sceny, a wtedy mi się lepiej śpiewa, dobrze? - Powiedział Ross do szatynki i pokazał jej miejsce, w którym miała stanąć.
- Dobrze, powodzenia. - Powiedziała i pocałowała swojego chłopaka w policzek, po czym oboje się przytulili.
- Nie chcę wam przeszkadzać gołąbeczki, ale Ross, za kilka sekund wchodzimy. - Powiedział Rocky pojawiając się przy zakochanych po kilku minutach. I faktycznie, w tle dało się słyszeć piosenkę „We are family” co oznaczało, że po jej zakończeniu powinni wbiec na scenę i przywitać publiczność. Para odsunęła się od siebie i stanęli na wprost siebie. Po chwili cały zespół wszedł na scenę i zaczęło się show. Publiczność bawiła się świetnie, a zespół dawał z siebie wszystko. Zaśpiewali kilka piosenek z najnowszego albumu oraz kilka z pierwszego krążka. Laura w tym samym czasie stała za kulisami i patrzyła z miłością jak jej ukochany tańczy i śpiewa dając z siebie wszystko. Wiedziała, że muzyka jest dla blondyna wszystkim, że będąc na scenie daje z siebie sto jeden procent, całe serce, duszę. Teraz, gdy Ross dowiedział się o ciąży, czuła jeszcze większą euforię. Od razu wyobraziła sobie ich idących z czwórką dzieci przez miasto, szczęśliwych, emanujących miłością i radością. Chciała z nim być już na zawsze, bo wiedziała, że nawet u schyłku jej życia, nadal będzie go kochać, wciąż niezmiennie. Wsłuchiwała się w każde słowo wydobywające się z jego ust. Zamknąwszy oczy poczuła, że odpływa. Znalazła się zupełnie w innym miejscu. Z Rossem, z dala od reszty świata.
- Lau... - Usłyszała nagle za sobą głos, który przebił powłokę jej myśli. Gwałtownie zeszła na ziemię i odwróciła się przodem do rozmówcy. Stał przed nią Ryland. - Wszystko w porządku? - Zapytał.
- Tak RyRy, lepiej być nie mogło. - Odpowiedziała i rozczochrała ciemne włosy nastolatka. Ten szybko je poprawił i objął dziewczynę. Oboje w takiej pozycji oglądali koncert w zupełnym milczeniu. Show było wręcz fenomenalne, każdy się świetnie bawił. Jednakże w ostatnich sekundach koncertu wydarzyło się coś kompletnie nieoczekiwanego, nieprzewidywalnego. Ross podszedł do każdego z członków zespołu i szepnął im coś na ucho. Po chwili podszedł do keyboardu i usiadł przed nim. Reszta zespołu usiadła na podeście i z zaciekawieniem patrzyli na nastolatka. Wokół panowała kompletna, niczym niezmącona cisza. Nikt do końca nie wiedział o co chodzi, poza samym Rossem.
- Chciałbym wam przedstawić piosenkę mojego autorstwa. Napisałem ją dla pewnej dziewczyny, która zawładnęła moim sercem już dość dawno, ale chciałbym pokazać jej co czuję. - Przemówił do publiczności i zaczął grać. Po chwili w sali rozległ się również jego czysty, delikatny głos.

I've just come to realize the fire in your eyes for me
And baby all these little sparks ignite until I just can't breathe

And time and time and time and time and time again
I'm lying in the dark, and wondering where you are
I'm tryna, tryna, tryna find the medicine
Straight into my heart, it's tearing me apart

I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up
I'm a believer, believe me
This love is a drug
I'm dying, I can't get enough
I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up

I haven't slept a couple nights
Been staring at the ceiling again
The side effect I know too well
I'm addicted to the feeling

W pewnej chwili zespół postanowił pomóc chłopakowi i stanęli przy swoim instrumentach. Rydel zajęła miejsce Rossa, a ten stanął na środku sceny. Patrzył cały czas we wzruszone oczy swojej dziewczyny. Będąc coraz dalej końca piosenki zaczął do niej powoli podchodzić. Będąc już tuż obok niej złapał ją za rękę i delikatnie pociągnął na scenę. Ta, choć oszołomiona, oddała się mu. Po chwili oboje stali już na scenie, a publiczność krzyczała i klaskała w niebo głosy ze szczęścia. Zespół także był bardzo wzruszony tym widokiem. Rossa tańczył przy Laurze śpiewając kolejne wersy tekstu.

And time and time and time and time and time again
I'm living in a dream, or somewhere in between
I'm tryna, tryna, tryna find the medicine
It's everything I need, you're the remedy

I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up
I'm a believer, believe me
This love is a drug
I'm dying, I can't get enough
I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up

Doctor, doctor, bottle it up
I'm a believer, believe me, this love is a drug
I'm dying, I can't get enough
Doctor, doctor

I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up
I'm a believer, believe me
This love is a drug
I'm dying, I can't get enough
I'm screaming, "Doctor, doctor"
Bottle it up *

Ostatnie słowo zaśpiewał mając twarz tuż przed jej. - To było piękne. - Powiedziała wzruszona szatynka ledwo powstrzymując łzy szczęścia i przytuliła kochanego.
- Lau, chcę żebyś tę chwilę zapamiętała do końca życia. Zasługujesz na to co najlepsze, a ja chcę ci to dać. Wiesz, że nie umiem bez ciebie żyć. Moje serce bez ciebie krwawi. Teraz gdy nasza miłość przetrwała tak wiele przeszkód, wiem, że niczego bardziej nie pragnę niż spędzić z tobą resztę mojego życia. - Powiedział i uklęknąwszy na jedno kolano wyjął z kieszeni małe granatowe pudełeczko i otworzył je pokazując zszokowanej dziewczynie jego zawartość. - Laura Marie Marano, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie i wyjdziesz za mnie? - Szatynka wciąż oszołomiona patrzyła na niego. Nie wiedziała co powiedzieć, zaskoczył ją. Wokół nich nikt się nie odezwał choćby słowem, nikt nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Wszyscy z zaciekawieniem i zainteresowaniem patrzyli na parę i oczekiwali odpowiedzi dziewczyny. Tymczasem ona toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą.
 CIĄG DALSZY NASTĄPI...

* - Piosenka „Doctor, Doctor” - R5.
******************
Hej wam, w końcu udało mi się wstawić rozdział. To już setka, dlatego taki zwrot akcji i rozdział podzielony jest na dwie części. Jak wam się podoba? Dodatkowo dziękuje wam, że byliście ze mną przez cały ten czas i nie opuściliście gdy było ciężko. Piszcie komentarze.
Madame Lynch

niedziela, 7 lutego 2016

(99) 25. Lot & Zwiedzanie

*Laura*
Obudził mnie przeraźliwy dźwięk budzika, który informował, że pora wstawać. Spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na zegarek – była 3:40, więc nacisnęłam na wyłącznik i weszłam z przygotowanymi wczoraj rzeczami do łazienki. Zamknąwszy za sobą drzwi zrzuciłam z siebie piżamę i weszłam pod prysznic. Czując jak smugi wody oblewają moje ciało rozmarzyłam się o trasie R5. Przed oczami miałam mnie i Rossa spacerujących ulicami Rzymu trzymając się za ręce. Otulona ręcznikiem podeszłam do lustra i dwoma ruchami machnęłam pod oczami czarne kreski. Do tego pomalowałam sobie rzęsy czarnym tuszem do rzęs, pomalowałam powieki niebieskim cieniem i usta musnęłam malinowym błyszczykiem. Następnie wytarłam swoją wilgotną skórę puchowym ręcznikiem i przebrałam się w przygotowane ciuchy. Miałam na sobie granatowe jeansy, biały sweter oraz jeansową kurtkę. Od razy rozczesałam sobie włosy i wyszłam ze szczotką z pokoju czystości. Przyrząd do włosów schowałam do torby wraz z aparatem, o którym poprzedniego dnia zupełnie zapomniałam. Byłam już prawie gotowa, więc założyłam jeszcze drobną biżuterię i wyjęłam z szafy moją czarną skórzaną kurtkę i położyłam ją na łóżku wraz z torbami i walizkami. Na koniec szybko wyjęłam z szafy moje czarno-niebieskie adidasy i szybkim ruchem założyłam je na stopy oraz zawiązałam sznurówki. Zegarek wskazywał 4:00, więc Ross, któremu wcześniejszego dnia dałam klucze do mieszkania, aby pomógł mi z bagażami, powinien być lada moment. Usiadłam na fotelu obok łóżka i poprawiłam fryzurę wpatrując się w drzwi i oczekując pojawienia się w nich ukochanego. Już po chwili usłyszałam ciche pukanie, na które odpowiedziałam krótkim „Proszę”. W ułamku sekundy w pomieszczeniu pojawiła się postać bardzo dobrze mi znana. Blondyn ubrany był w czarne rurki z dziurami na kolanach, białą koszulę zapiętą 3/4 oraz czarną skórzaną kurtkę. Do tego miał na stopach białe adidasy. Był przystojny, a jeszcze dzięki temu uśmiechowi jakim mnie obdarzył poczułam, że tracę grunt pod nogami.
- Gotowa? - Zapytał podchodząc do mnie. Siedziałam na takiej wysokości, że miałam centralnie na wysokości wzroku jego w połowie odsłoniętą klatę. Nie szło się na niczym skupić, a jeszcze spotęgował wszystko zapach perfum blondyna. Czułam, że odlatuję. Skupiłam jednak wszystkie swoje siły i przeniosłam wzrok na twarz nastolatka. Na szczęście udało mi się.
- Tak. - Wydukałam tylko nie mogąc nic więcej rzec. Po prostu czułam jakby wielka gula stanęła mi w gardle i przez to nie mogłam wypowiedzieć choćby słowa. Zupełnie tak jak wtedy gdy odkryłam, że kocham go nad życie.
- To świetnie. - Powiedział całując mnie w usta na powitanie. - Rocky i Riker już idą, więc pomogą mi z walizkami, a ty idź na dół i wejdź do busa. My zaraz dołączymy. -Powiedział. Nie chciałam się sprzeciwiać, więc wykonałam polecenie blondyna. Zgarnęłam z łóżka torbę i kurtkę i zeszłam na dół witając się na schodach z Rikerem i Rockym całując każdego z nich w policzek. Takie już mieliśmy powitanie. Tylko z Rossem witałam się inaczej, z wiadomych powodów. Po kilku minutach znalazłam się na powietrzu i weszłam do pojazdu stojącego po drugiej stronie ulicy.
- Hej. - Przywitałam siedzących w busie: Rydel, Ella, Rylanda i państwo Lynch po czym zajęłam wolne miejsce obok Rydellington najbliżej tyłu.
- Witaj, Lau. - Odpowiedzieli mi niczym grecki chór. Po chwili na dworze pojawili się pozostali i włożyli moje bagaże do bagażnika po czym zajęli swoje miejsca. Ross usiadł obok mnie wręczając mi klucze do mojego mieszkania, a jego bracia usiedli na samym początku. Najstarszy z rodzeństwa zajął miejsce jako kierowca. Drzwi się zamknęły, zapięliśmy pasy, a pojazd po chwili mknął ulicami Los Angeles. Wtuliłam się w Rossa czując na policzkach jego skórę oraz wdychając jednocześnie słodki zapach jego perfum. Ten objął mnie ramieniem mocniej przytulając do siebie. Dzięki temu słyszałam jak bije jego serce. Zamknęłam oczy, jednak nie odpłynęłam. Zamiast tego myślałam o tym jak powiedzieć Rossowi, że zostanie ojcem. Coraz bardziej ciążyła mi ta tajemnica. Wiele razy szukałam sposobności, aby wyznać mu prawdę, ale za każdym razem nie dawałam razy. Jednakże teraz definitywnie postanowiłam, że powiem mu o wszystkim w czasie trasy. Dowie się prawdy, gdy tylko nadarzy się dobra do tego chwila. Gdy będzie odpowiedni moment. Nim się zreflektowałam zdążyliśmy dojechać do lotniska. Przed oczami zobaczyłam wielką półprzezroczystą kopułę z napisem „Los Angeles Airport”. Riker zaparkował tuż przy budynku, a my odpięliśmy pasy. Po chwili pojawili się obok nas dwaj panowie, którzy zapakowali nasze bagaże na specjalny samochód i pomknęli w stronę pasa startowego. Ross pomógł mi wysiąść i razem z jego rodziną weszliśmy do budynku. Od razu przeszliśmy na pas gdzie wsiedliśmy do samolotu. Tamci panowie akurat skończyli wpakowywać nasze rzeczy. Weszliśmy do szybowca i zajęliśmy wyznaczone miejsca. Na samym początku siedziała pani Stormie z mężem. Zaraz za nimi usadowili się Rocky, Riker oraz Ryland. Dalej siedziało Rydellington, a na samym końcu oczywiście ja i Ross. Usiadłam od strony okna, a następnie spojrzałam przez nie. Właśnie się wzbiliśmy. Teraz widziałam nasze ukochane miasto z lotu ptaka. Było piękne. Przyłożyłam twarz do okienka i zachwycałam się widokiem. W pewnej chwili poczułam, że ktoś obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Był to rzecz jasna mój ukochany. Oddałam mu się i po zaledwie sekundzie znalazłam w jego ciepłych, silnych ramionach.
- Czeka nas 18 godzin długiego lotu. - Powiedział, a ja spojrzałam mu w oczy. Moje serce przyspieszyło, poczułam się jak księżniczka, która po latach rozłąki znów zobaczyła swojego księcia. Oddałam mu się bez reszty. Położyłam głowę na torsie nastolatka i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Młoda, drobna nastolatka powoli otworzyła zaspane oczy, gdyż z błogiego snu zbudziły ją promienie słoneczne urządzając taniec towarzyski na jej bladej, zmęczonej twarzy. Dziewczyna powoli wstała z łóżka i poprawiła swój długi warkocz energicznie zarzucając go na plecy. Poprawiwszy pogniecioną piżamę weszła do łazienki i wzięła długą, odprężającą kąpiel w wannie. Dopiero po godzinie wyszła przebrana w świeższe ubranie i z kokiem na głowie. Zeszła delikatnie stąpając po schodach bosymi stopami. Po chwili znalazła się w kuchni i zjadła płatki z mlekiem. Gotowa założyła na nogi klapki i opuściła posesję. Jej nogi wiedziały gdzie iść. Automatycznie poprowadziły ją do domu naprzeciwko. Chciała bowiem wyznać swojemu ukochanemu, że jest z nim w ciąży. Uznała, że teraz jest idealny moment. Wiedziała, że w jego domu nie ma nikogo poza nim, więc będzie łatwiej jej wszystko powiedzieć. Stanęła przed drzwiami, jednak zawahała się. Długo zastanawiała się czy jednak to zrobić. - Teraz albo nigdy. - Powiedziała w końcu pod nosem podejmując szybką decyzję i bez zastanowienia drżącą ręką nacisnęła dzwonek do drzwi. Po sekundzie w domu rozległ się dobrze znany jej dźwięk, a chwilę potem w progu domu stanął nie kto inny jak Ross. Był zaskoczony wizytą Laury o tak wczesnej porze aczkolwiek bardzo się cieszył, że znów ją zobaczył. Ta nic nie powiedziała tylko minęła go w progu i milcząc udała się do salonu gdzie usiadła wygodnie na kanapie. Ross nadal zaskoczony zamknął drzwi i uczynił to samo co ukochana zajmując miejsce obok niej. Patrzył na nią przez cały czas czekając aż się odezwie, jednak ona wciąż milczała patrząc w jeden martwy punkt na ścianie przed nią. Blondynowi zaczęła ciążyć ta niezręczna cisza, jednak milczał oczekując wyjaśnień.
- Laura, możesz w końcu coś powiedzieć? - Powiedział po dłuższej chwili. - Milczysz odkąd tu weszłaś, a ja nie lubię niezręcznej ciszy, dobrze o tym wiesz. - Rzekł mając nadzieję, że dziewczyna wyjaśni całe zajście, ta jednak milczała. Chłopak poddając się wstał z kanapy i już chciał iść do kuchni kiedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Jestem w ciąży. - Powiedziała patrząc na plecy chłopaka i spuściła głowę nie chcąc patrzeć w jego oczy. Blondyn odwrócił się zszokowany i nie wiedział co powiedzieć. W swojej głowie szukał jakichkolwiek sensownych zdań dobrze pasujących do zaistniałem sytuacji, jednak nie mógł odpowiednio spleść słów. Po chwili oprzytomniał i podszedł do dziewczyny. Przytulił ją i robiąc głęboki, znaczący wdech otworzył usta wydobywając z siebie głos...
W tej chwili się obudziłam, było mi niezmiernie przykro, że nastąpiło to akurat w tym momencie, ponieważ przez to nie dowiedziałam się co było dalej. I zapewne nigdy się już nie dowiem. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam na Rossa. Spał wyglądając tak słodko. - Zostaniesz tatą, Rossy. - Wyszeptałam niemal niesłyszalnie patrząc jak jego długa blond grzywka upada mu na opalone czoło. Po chwili oderwałam od niego wzrok i spojrzałam przez okienko samolotowe. Znajdowaliśmy się gdzieś nad oceanem. Wyciągnęłam z torby książkę i zaczęłam ją czytać co jakiś czas podziwiając USG, które do niej włożyłam. Po chwili znalazłam się w innym, wyimaginowanym, książkowym świecie.

*****
- Ale tu jest pięknie. - Powiedziała Rydel rozglądając się wokoło stojąc przed budynkiem lotniska. Przed 9-osobową grupą rozpościerał się widok na Rzym.
- Uwielbiam Włochy. - Rzekła Laura stając obok blondynki. - Są najpiękniejsze na świecie. - Dodała.
- Hotel jest niedaleko stąd, może się przejdziemy. - Zaproponował Mark na co wszyscy się zgodzili. Ich bagaże właśnie odjechały samochodem w stronę owego hotelu, więc ruszyli fotografując co jakiś czas atrakcje, które ich jakoś szczególnie zainteresowały. Wszystkie pary szły trzymając się za rękę. Tylko Riker, Rocky i Ryland szli zupełnie samotnie, jednakże trzymali się w trójkę. Do hotelu dotarli po pół godzinie. Miła recepcjonistka wręczyła każdemu klucze i Lynchowie, Laura oraz Ratliff weszli na czwarte, a zarazem najwyższe piętro budynku. Tam okazało się, że Mark zarezerwował 3 pokoje. Jeden dla chłopaków, drugi dla dziewczyn, a trzeci dla niego i jego żony. Każdy wszedł do przydzielonego sobie pokoju, a tam czekały już na nich bagaże. W każdym pokoju były dwie łazienki, a ponieważ Ross zaproponował Laurze zwiedzanie Rzymu, dziewczyna szybko umyła się, przebrała i biorąc małą, podręczną torebkę, w której miała telefon, portfel, chusteczki i aparat, wyszła z pokoju. Po chwili dołączył do niej Ross i oboje wyszli z hotelu. Zobaczyli m.in. Panteon, Plac Navona czy Schody Hiszpańskie. Na sam koniec zostawili sobie Koloseum. Laura zrobiła selfie jak się całują, po czym, gdy ten chciał iść dalej, zatrzymała go.
- Ross... - Zaczęła nieśmiało przyciągając go do siebie. - Muszę ci coś powiedzieć. - Rzekła, a blondyn skupił na niej całą swoją uwagę. - Wiem, że to nie jest idealna chwila na to, ale musisz wiedzieć, że... - Nie dane było jej jednak skończyć, gdyż nagle rozległ się dźwięk telefonu. Była to komórka młodej Marano. Vanessa do niej dzwoniła. Dziewczyna, choć lekko niezadowolona, odebrała połączenie i odeszła kawałek od chłopaka. - Van, co chcesz? - Zapytała z początku oschle, jednak po chwili opanowała nieco ton.
- Jak tam w Rzymie? - Zapytała nie zwracając uwagi na zdenerwowanie siostry.
- Dobrze, ale muszę kończyć, bo Ross musi iść na próbę. - Powiedziała i nie czekając na odpowiedź po prostu się rozłączyła po czym wróciła do Rossa. - Chodź. - Rzekła i pociągnęła go w stronę hotelu. Była dopiero 12:35, a od wyjazdu z L.A. minął jeden dzień. Po kilku minutach R5 i reszta zjedli obiad i udali się do klubu, w którym mieli mieć dzisiaj występ. Dotarli tam dokładnie o 15:00. Weszli na pustą jeszcze scenę w klubie i rozpoczęła się próba. Laura usiadła z Rylandem naprzeciwko nich i nie spuszczała wzroku ze swojego chłopaka. Gdy zespół śpiewał Smile, najmłodszy Lynch objął przyjacielsko szatynkę ramieniem i uboje kołysali się w rytm muzyki. Po chwili zaczęli także cicho śpiewać wygłupiając się przy tym. Próba minęła im szybko i spokojnie, a ok. godziny 17 zaczęły się zbierać fani, którzy wykupili Meet&Greet. Każdy zrobił sobie zdjęcie z zespołem i otrzymał worek z prezentami od nich, a następnie ustawiał się powoli pod sceną. Co niektórzy kupili sobie rzeczy z zespołem w sklepiku R5. Po jakieś godzinie zespół pojawił się na scenie i pierwsi fani zaczęli zadawać im pytania. Ross jedyny stał na scenie i nic nie mówił. Grał za to solówkę na swojej gitarze elektrycznej będąc jakby w transie. Jego wyraz twarzy nie mówił nic. Laura siedziała za kulisami i patrzyła na niego próbując domyśleć się co myśli, jednak bezskutecznie. Gdyby ktoś czytał mu w myślach bardzo by się wzruszył, bowiem tematem jego refleksji była ważna dla niego osoba – Laura. Podejmował wiele decyzji w myślach, jednak tuż przed występem przestał myśleć i oddał się muzyce. Sala była pełna wzdłuż i wszerz. R5 dali świetny koncert, emocji i śpiewów było co niemiara. Ok. 23 skończył się koncert, więc R5 wrócili do hotelu. Cała grupa umyła się i poszła spać bowiem następnego dnia czekał ich wylot do kolejnego miasta na liście – Werony. Zasnęli z uśmiechami na ustach śniąc o wielu rzeczach.
*************
W końcu udało mi się wstawić nowy rozdział. Jeszcze chwila, a będzie seteczka. Jak wam się podoba? Jak myślicie, co będzie dalej?
Madame Lynch