*Oczami narratora*
Dzień jak co dzień. Było dość
ciepło jak na lutowy poranek. Laura siedziała na parapecie
szpitalnego pokoju i obserwowała przechodzących pod szpitalem
ludzi. Lubiła czasem usiąść na parapecie i w ten sposób spędzić
czas, to ją w pewnym stopniu uspokajało, a teraz w obliczu swojej
choroby mogła choć na chwilę o niej zapomnieć. Myślała teraz o
Rossie, o jego wyjeździe. Zastanawiała się czy w tym wypadku
powinna mu powiedzieć w jakiej sytuacji się obecnie znajduje, ale
bała się, że albo ją zostawi, albo zrezygnuje ze studiów, aby z
nią zostać. Nie chciała tego. Gdyby ze studiów zrezygnował żeby
się nią zająć i troszczyć nie wybaczyłaby sobie tego, po prostu
obwiniałaby się, że przez nią chłopak jej marzeń zrezygnował z
niepowtarzalnej szansy. Nie umiała zdecydować - „Powiedzieć czy
nie?” - to pytanie wciąz chodziło jej po głowie.
- Panno Marano? - Powiedział nagle
jakiś damski głos, co gwałtownie przerwało refleksje dziewczyny.
Dziewczyna przebiegła wzrokiem pomieszczenie chcąc znaleźć źródło
owego głosu. Po chwili dostrzegła uchylone drzwi a w nich
przyglądającą się jej kobietę. Była to jedna ze szpitalnych
pielęgniarek.
- Tak? - Zapytała nastolatka.
- Przyszłam do pani, ponieważ lekarz
chce pani zrobić badania. - Odpowiedziała i zachęcająco się
uśmiechnęła.
- Dobrze. - Rzekła brązowooka i
zeskakując z parapetu już po chwili znalazła się obok kobiety.
Obie udały się w kierunku pokoju, w którym znajdował się
wspomniany lekarz. Zrobił nastolatce wszystkie potrzebne badania i
kazał wrócić z powrotem do łóżka. Dziewczyna bez dyskusji
wykonała polecenie doktora. Z powrotem znalazła się w łóżku i
patrząc w sufit myślała.
<Tymczasem w domu rodziny Lynch>
- No kurde, kto mi znowu wlał wodę do
butów?! - Wykrzyczał Ross na cały dom. - Ludzie, to nie jest
śmieszne! - Dodał zdenerwowany. Po chwili była przy nim już cała
rodzina. Cody'ego nie było, ponieważ wyszedł wcześnie rano w
dużym pośpiechu.
- To Cody! - Powiedział Ryland.
- Ryland nie kłam. Kto to był? -
Powiedział Ross.
- RyRy nie kłamie, to serio był Cody.
- Broniła najmłodszego Rydel.
- Dobra, nie mam na to czasu. Śpieszę
się. - Powiedział blondyn i wyszedł z domu. Udał się do
pobliskiego parku, a tam usiadł na ławce pod drzewem i wykonał
telefon do swojej dziewczyny, jednak ta nie odbierała. Zmartwiony
zadzwonił do Vanessy. - Halo, Van, jest Laura w domu? - Zapytał gdy
tylko dziewczyna odebrała.
- Powinna być w swoim pokoju, czekaj
sprawdę. - Powiedziała. - Nie ma jej. - Dodała po dłuższej
chwili. - Musiała wyjść z rana jak jeszcze spałam. - Dokończyła.
- Tak tylko ciekawe czemu nie odbiera.
- Powiedział jednocześnie spuszczając głowę.
- Spokojnie. Jak tylko wróci powiem
jej żeby zadzwoniła do ciebie.
- Okej dziękuję, kochana jesteś.
- Wiem, hehe, dobra, muszę lecieć,
papa.
- Bajo. - Ross nie wiedział co ze sobą
zrobić, więc wstał z ławki i udał się do domu.
<Tymczasem u Vanessy>
Była zdziwiona, że nie ma jej siostry
w domu. Rodzice pojechali do pracy, więc tego nie widzieli. - „Co
z nią jest?” - pomyślała. I w jednej chwili wszystko stało się
jasne. Na biurki Lau leżała kartka a4. Coś ją podkusiło, aby ją
wziąć do rąk, więc tak też zrobiła. Przeczytała jej zawartość
i z wrażenia aż usiadła na krześle. Była w szoku, serce biło
jej jak szalone. Nagle usłyszała kroki dobiegające ze schodów. -
„Lau?” - pomyślała. Schody skrzypiały coraz mocniej, więc
wywnioskowała, że postać jest coraz bliżej. Była coraz bliżej i
bliżej, a serce szatynki aż podskoczyło do gardła. Nagle w pokoju
pojawił się Riker. - Riker, boże wystraszyłeś mnie. Co ty tutaj
robisz? - Zapytała zdziwiona próbując ukryć łzy.
- Przyszedłem oddać ci książkę co
mi ją pożyczyłaś, ale drzwi były otwarte, więc wszedłem. Nie
gniewasz się za to? - Zapytał i uroczo się uśmiechnął.
- Nie, skądże? Dobrze, że wszedłeś.
- Odwzajemniła gest i położyła otrzymaną książkę na biurku
młodszej siostry.
- A gdzie Lau? Ross w domu ciągle o
niej mówi i się martwi. - Na samo imię siostry dziewczyna
posmutniała. Blondyn po prostu ją przytulił. - Wypłacz się,
wiem, że tego ci trzeba, a potem zrobię ci herbaty i mi wszystko
opowiesz. - Wyszeptał czuło do ucha przyjaciółki. Nessa płakała
parę chwil, ale wiedziała, że jest bezpieczna w ramionach sąsiada.
Czuła jego perfumy, miały taki słodki zapach. Ufała Rikerowi, ich
relacja zawsze była specyficzna chociaż oni uważali, że tylko się
przyjaźnią. Zupełnie jak kiedyś Ross i Laura. Gdy dziewczyna
poczuła się lepiej, spojrzała na Rikera, a ten otarł jej łzy. -
Jesteś piękniejsza gdy nie płaczesz, pamiętaj. - Powiedział i
puścił jej oczko.
- Dziękuję. - Odpowiedziała próbując
ukryć, że się rumieni. Blondyn poszedł zrobić im herbatę, a
dziewczyna w tym czasie doprowadzała się do porządku. Lynch wrócił
po 5 minutach z dwoma kubkami gorącej herbaty i miską ciasteczek.
Wręczył kubek Van i usiadł na wprost niej na łóżku starszej
Marano. - A więc... opowiadaj. - Rzekł.
- Lau, ona... jest chora. - Powiedziała
i podała chłopakowi kartkę, którą znalazła na biurku siostry. -
Znalazłam to u niej na biurku. -Ten wziął ją do ręki i zaczął
głośno czytać umieszczony na niej tekst.
- Wyniki badań: U panny Laury Marano
zdiagnozowano białaczkę zaawansowaną. Aby ją wyleczyć, trzeba
podjąć jak najszybsze leczenie. - Po wszystkim spojrzał na swoją
towarzyszkę, próbując okazać wsparcie. Pogładził ją delikatnie
po policzku i rzekł: - Będzie dobrze, nie martw się, na pewno ją
wyleczą. A Ross wie?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, w
którym szpitalu jest. Czemu ona mi nie powiedziała?
- Jeśli nie powiedziała tobie to
Rossowi tym bardziej. Za bardzo go kocha, nie chciała martwić ani
ciebie, ani jego, ani nikogo. A co do szpitala to chyba wiem gdzie
ona może być. - Powiedział i pokazał dziewczynie pieczątkę z
adresem szpitala, który wystawił wyniki.
- To na co czekamy? Jedźmy! -
Powiedziała, złapała Rikera za rękę i popędzili w stronę
drzwi. Dopiero tam go puściła, zamknęła dom od zewnątrz i razem
wsiedli do samochodu. - A niech to szlag, nie chce odpalić. -
Powiedziała zdenerwowana.
- To może pojedziemy moim? -
Zaproponował.
- Innego wyjścia chyba nie mamy. -
Zgodziła się i przeszli do samochodu Rikera. Ten zadziałał od
razu i już po chwili byli w drodze. Jechali do szpitala kilka minut.
- O jesteśmy na miejscu. - Powiedziała zadowolona dziewczyna.
Najstarszy Lynch bezpiecznie zaparkował samochód pod szpitalem. A
dwójka przyjaciół już po chwili znalazła się w budynku. -
Przepraszam, gdzie leży Laura Marano? - Zapytała w recepcji jakąś
kobietę.
- A kim pani dla niej jest?
- Siostrą.
- A pan?
- Ja? - Zapytał zmieszany Riker. -
Jestem...?
- Moim narzeczonym. - Dokończyła za
niego dziewczyna i posłała przepraszające spojrzenie chłopakowi.
- Prawda. - Potwierdził i uśmiechnął
się.
- Dobrze, a więc drugie piętro, cały
czas prosto i ostatnie drzwi po lewo z numerem 343.
- Dziękujemy. Chodź kochanie. - Van
wzięła blondyna za rękę i pociągnęła w kierunku windy.
Wcisnęła guzik z 2 piętrem i gdy drzwi się zamknęły puściła
rękę chłopaka.
- Nie wiedziałem, że weszliśmy na
taki etap. A kiedy mamy ślub? - Zażartował.
- Nigdy... Musiałam tak powiedzieć,
bo inaczej byś nie wszedł, kochanie. - Oboje się zaśmiali.
- Dobrze, skarbie. - Żartowali tak, aż
do drzwi z numerem 343. Spojrzeli przez szybę, a tam, aż sami nie
wierzyli własnym oczom, ale zobaczyli...
*W
następnym rozdziale.*
Kto
odwiedził Laurę przed Vanessą i Rikerem? Czy Ross dowie się o
chorobie Lau? Jak to wszystko się potoczy? Czy Ross wyjedzie? Odpowiedź poznacie w następnym rozdziale...
********
Witajcie! Jak tam u was? Dawno mnie nie było i przepraszam was za to. ;( Jest tu ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze wchodzi na mojego bloga? Nie zdziwię się jak okaże się, że nikt, ale mimo wszystko ten kto to przeczyta niech napisze kom czy mu się podobało czy nie.
Całuski Marcia ;*