środa, 1 kwietnia 2015

(83) 9. Kartka & Odwiedziny

*Oczami narratora*
Dzień jak co dzień. Było dość ciepło jak na lutowy poranek. Laura siedziała na parapecie szpitalnego pokoju i obserwowała przechodzących pod szpitalem ludzi. Lubiła czasem usiąść na parapecie i w ten sposób spędzić czas, to ją w pewnym stopniu uspokajało, a teraz w obliczu swojej choroby mogła choć na chwilę o niej zapomnieć. Myślała teraz o Rossie, o jego wyjeździe. Zastanawiała się czy w tym wypadku powinna mu powiedzieć w jakiej sytuacji się obecnie znajduje, ale bała się, że albo ją zostawi, albo zrezygnuje ze studiów, aby z nią zostać. Nie chciała tego. Gdyby ze studiów zrezygnował żeby się nią zająć i troszczyć nie wybaczyłaby sobie tego, po prostu obwiniałaby się, że przez nią chłopak jej marzeń zrezygnował z niepowtarzalnej szansy. Nie umiała zdecydować - „Powiedzieć czy nie?” - to pytanie wciąz chodziło jej po głowie.
- Panno Marano? - Powiedział nagle jakiś damski głos, co gwałtownie przerwało refleksje dziewczyny. Dziewczyna przebiegła wzrokiem pomieszczenie chcąc znaleźć źródło owego głosu. Po chwili dostrzegła uchylone drzwi a w nich przyglądającą się jej kobietę. Była to jedna ze szpitalnych pielęgniarek.
- Tak? - Zapytała nastolatka.
- Przyszłam do pani, ponieważ lekarz chce pani zrobić badania. - Odpowiedziała i zachęcająco się uśmiechnęła.
- Dobrze. - Rzekła brązowooka i zeskakując z parapetu już po chwili znalazła się obok kobiety. Obie udały się w kierunku pokoju, w którym znajdował się wspomniany lekarz. Zrobił nastolatce wszystkie potrzebne badania i kazał wrócić z powrotem do łóżka. Dziewczyna bez dyskusji wykonała polecenie doktora. Z powrotem znalazła się w łóżku i patrząc w sufit myślała.

<Tymczasem w domu rodziny Lynch>
- No kurde, kto mi znowu wlał wodę do butów?! - Wykrzyczał Ross na cały dom. - Ludzie, to nie jest śmieszne! - Dodał zdenerwowany. Po chwili była przy nim już cała rodzina. Cody'ego nie było, ponieważ wyszedł wcześnie rano w dużym pośpiechu.
- To Cody! - Powiedział Ryland.
- Ryland nie kłam. Kto to był? - Powiedział Ross.
- RyRy nie kłamie, to serio był Cody. - Broniła najmłodszego Rydel.
- Dobra, nie mam na to czasu. Śpieszę się. - Powiedział blondyn i wyszedł z domu. Udał się do pobliskiego parku, a tam usiadł na ławce pod drzewem i wykonał telefon do swojej dziewczyny, jednak ta nie odbierała. Zmartwiony zadzwonił do Vanessy. - Halo, Van, jest Laura w domu? - Zapytał gdy tylko dziewczyna odebrała.
- Powinna być w swoim pokoju, czekaj sprawdę. - Powiedziała. - Nie ma jej. - Dodała po dłuższej chwili. - Musiała wyjść z rana jak jeszcze spałam. - Dokończyła.
- Tak tylko ciekawe czemu nie odbiera. - Powiedział jednocześnie spuszczając głowę.
- Spokojnie. Jak tylko wróci powiem jej żeby zadzwoniła do ciebie.
- Okej dziękuję, kochana jesteś.
- Wiem, hehe, dobra, muszę lecieć, papa.
- Bajo. - Ross nie wiedział co ze sobą zrobić, więc wstał z ławki i udał się do domu.

<Tymczasem u Vanessy>
Była zdziwiona, że nie ma jej siostry w domu. Rodzice pojechali do pracy, więc tego nie widzieli. - „Co z nią jest?” - pomyślała. I w jednej chwili wszystko stało się jasne. Na biurki Lau leżała kartka a4. Coś ją podkusiło, aby ją wziąć do rąk, więc tak też zrobiła. Przeczytała jej zawartość i z wrażenia aż usiadła na krześle. Była w szoku, serce biło jej jak szalone. Nagle usłyszała kroki dobiegające ze schodów. - „Lau?” - pomyślała. Schody skrzypiały coraz mocniej, więc wywnioskowała, że postać jest coraz bliżej. Była coraz bliżej i bliżej, a serce szatynki aż podskoczyło do gardła. Nagle w pokoju pojawił się Riker. - Riker, boże wystraszyłeś mnie. Co ty tutaj robisz? - Zapytała zdziwiona próbując ukryć łzy.
- Przyszedłem oddać ci książkę co mi ją pożyczyłaś, ale drzwi były otwarte, więc wszedłem. Nie gniewasz się za to? - Zapytał i uroczo się uśmiechnął.
- Nie, skądże? Dobrze, że wszedłeś. - Odwzajemniła gest i położyła otrzymaną książkę na biurku młodszej siostry.
- A gdzie Lau? Ross w domu ciągle o niej mówi i się martwi. - Na samo imię siostry dziewczyna posmutniała. Blondyn po prostu ją przytulił. - Wypłacz się, wiem, że tego ci trzeba, a potem zrobię ci herbaty i mi wszystko opowiesz. - Wyszeptał czuło do ucha przyjaciółki. Nessa płakała parę chwil, ale wiedziała, że jest bezpieczna w ramionach sąsiada. Czuła jego perfumy, miały taki słodki zapach. Ufała Rikerowi, ich relacja zawsze była specyficzna chociaż oni uważali, że tylko się przyjaźnią. Zupełnie jak kiedyś Ross i Laura. Gdy dziewczyna poczuła się lepiej, spojrzała na Rikera, a ten otarł jej łzy. - Jesteś piękniejsza gdy nie płaczesz, pamiętaj. - Powiedział i puścił jej oczko.
- Dziękuję. - Odpowiedziała próbując ukryć, że się rumieni. Blondyn poszedł zrobić im herbatę, a dziewczyna w tym czasie doprowadzała się do porządku. Lynch wrócił po 5 minutach z dwoma kubkami gorącej herbaty i miską ciasteczek. Wręczył kubek Van i usiadł na wprost niej na łóżku starszej Marano. - A więc... opowiadaj. - Rzekł.
- Lau, ona... jest chora. - Powiedziała i podała chłopakowi kartkę, którą znalazła na biurku siostry. - Znalazłam to u niej na biurku. -Ten wziął ją do ręki i zaczął głośno czytać umieszczony na niej tekst.
- Wyniki badań: U panny Laury Marano zdiagnozowano białaczkę zaawansowaną. Aby ją wyleczyć, trzeba podjąć jak najszybsze leczenie. - Po wszystkim spojrzał na swoją towarzyszkę, próbując okazać wsparcie. Pogładził ją delikatnie po policzku i rzekł: - Będzie dobrze, nie martw się, na pewno ją wyleczą. A Ross wie?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, w którym szpitalu jest. Czemu ona mi nie powiedziała?
- Jeśli nie powiedziała tobie to Rossowi tym bardziej. Za bardzo go kocha, nie chciała martwić ani ciebie, ani jego, ani nikogo. A co do szpitala to chyba wiem gdzie ona może być. - Powiedział i pokazał dziewczynie pieczątkę z adresem szpitala, który wystawił wyniki.
- To na co czekamy? Jedźmy! - Powiedziała, złapała Rikera za rękę i popędzili w stronę drzwi. Dopiero tam go puściła, zamknęła dom od zewnątrz i razem wsiedli do samochodu. - A niech to szlag, nie chce odpalić. - Powiedziała zdenerwowana.
- To może pojedziemy moim? - Zaproponował.
- Innego wyjścia chyba nie mamy. - Zgodziła się i przeszli do samochodu Rikera. Ten zadziałał od razu i już po chwili byli w drodze. Jechali do szpitala kilka minut. - O jesteśmy na miejscu. - Powiedziała zadowolona dziewczyna. Najstarszy Lynch bezpiecznie zaparkował samochód pod szpitalem. A dwójka przyjaciół już po chwili znalazła się w budynku. - Przepraszam, gdzie leży Laura Marano? - Zapytała w recepcji jakąś kobietę.
- A kim pani dla niej jest?
- Siostrą.
- A pan?
- Ja? - Zapytał zmieszany Riker. - Jestem...?
- Moim narzeczonym. - Dokończyła za niego dziewczyna i posłała przepraszające spojrzenie chłopakowi.
- Prawda. - Potwierdził i uśmiechnął się.
- Dobrze, a więc drugie piętro, cały czas prosto i ostatnie drzwi po lewo z numerem 343.
- Dziękujemy. Chodź kochanie. - Van wzięła blondyna za rękę i pociągnęła w kierunku windy. Wcisnęła guzik z 2 piętrem i gdy drzwi się zamknęły puściła rękę chłopaka.
- Nie wiedziałem, że weszliśmy na taki etap. A kiedy mamy ślub? - Zażartował.
- Nigdy... Musiałam tak powiedzieć, bo inaczej byś nie wszedł, kochanie. - Oboje się zaśmiali.
- Dobrze, skarbie. - Żartowali tak, aż do drzwi z numerem 343. Spojrzeli przez szybę, a tam, aż sami nie wierzyli własnym oczom, ale zobaczyli...
*W następnym rozdziale.*

Kto odwiedził Laurę przed Vanessą i Rikerem? Czy Ross dowie się o chorobie Lau? Jak to wszystko się potoczy? Czy Ross wyjedzie? Odpowiedź poznacie w następnym rozdziale...
********
Witajcie! Jak tam u was? Dawno mnie nie było i przepraszam was za to. ;( Jest tu ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze wchodzi na mojego bloga? Nie zdziwię się jak okaże się, że nikt, ale mimo wszystko ten kto to przeczyta niech napisze kom czy mu się podobało czy nie.
Całuski Marcia ;*