niedziela, 29 września 2013

(48) 12. Spotkanie z wrogiem & Udawane uczucia.

Muszę zrobić absolutnie wszystko, aby nie zabrał mi wszystkiego co kocham nad życie.” - Ross lynch.
*Oczami Rossa.*
Dzisiaj jest poniedziałek, a to znaczy, że znowu trzeba iść do szkoły. Wczoraj cały dzień myślałem nad tym co mogę zrobić, aby Cody znów nie wygrał. Nie chcę, abym przez niego stracił Laurę, przyjaciół, rodzinę, sławę i fanów, bo on jest zdolny do wszystkiego. - „Muszę zrobić absolutnie wszystko, aby nie zabrał mi wszystkiego co kocham nad życie.” - Pomyślałem, wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej ubrania i wszedłem do łazienki. Tam wziąłem prysznic i przebrany zszedłem na dół biorąc wcześniej swoją torbę. Z kuchni wziąłem jabłko i wyszedłem z domu. Do szkoły szedłem jedząc owoc, wcześniej napisałem Laurze SMS'a, że nie mogę po nią przyjść, oczywiście była to część mojego planu. Wszedłem do budynku i już z daleka widziałem Laurę stojącą przy swojej szafce, jednak nie była sama, przy niej stał...... Cody. Ewidentnie z nią flirtował. Bez chwili zwłoki podszedłem do nich. - Cody, witaj. Słyszałem, że się tutaj przeniosłeś. - Powiedziałem z wymuszanym uśmiechem.
- Tak, pozerze. Zdążyłem już poznać twoją dziewczynę. - Powiedział i chytrze się uśmiechnął.
- Moją dziewczyną, ale ja przecież nie mam dziewczyny. - Skłamałem i kątem oka widziałem, że stojąca obok nas Laura zrobiła dziwną minę.
- A ta co stoi obok nas, jak jej tam? Laura? Nie zależy ci na niej.
- Nie znam żadnej Laury, a już tym bardziej mi na niej i nikim innym nie zależy. - Znowu skłamałem.
- Jakoś nie sądzę, że na nikim ci nie zależy. Przecież ty zawsze byłeś najbardziej wrażliwy.
- Lepiej idź już zanim powiesz coś czego potem będziesz żałował. - Chłopak nic więcej nie powiedział tylko odszedł i poszedł w kierunku wnętrza szkoły. Ja za to podszedłem do zdezorientowanej Laury.
- Wyjaśnię ci wszystko po szkole u mnie w domu, a teraz udawaj, że mnie nie znasz. - Powiedziałem tylko i pobiegłem w stronę sali muzycznej, w której zaraz mieliśmy mieć lekcję. Usiadłem w ławce z tyłu i w ciszy słuchałem tego co mówi nauczycielka. Mniej więcej po pięciu minutach powiedziała coś czego właśnie się obawiałem.
- Drodzy uczniowie od dzisiaj będzie z wami do klasy chodził nowy uczeń – Cody. - „Dlaczego akurat do nas? Jest tyle klas, a on musiał trafić akurat do tej?” - Myślałem. - Mam nadzieję, że będziecie dla niego mili. - Powiedziała i z powrotem usiadła na krześle przy biurku, a Cody, który wcześniej wszedł do sali usiadł w jednej z wolnych ławek. Przez całą lekcję czułem jak mnie obserwuje, miałem już tego dosyć. Kolejne lekcje i przerwy mijały tak samo, jednak na długiej przerwie gdy udałem się na stołówkę było inaczej. Usiadłem przy innym stoliku, zostawiając moich przyjaciół, a oni nie wiedzieli o co chodzi, ale Laura chyba im wszystko wyjaśniła. Siedziałem na krześle jedząc posiłek i widziałem jak Cody dosiada się do Caluma, Raini i Laury. Usiadł obok mojej dziewczyny chociaż było tyle wolnych miejsc. Chociaż byłem jakieś 10 metrów od nich, widziałem, że Christian ewidentnie flirtuje z Laurą. Szybko wyjąłem z kieszeni telefon i napisałem szybkiego, ale treściwego SMS'a do mojego kumpla Caluma. - „Calum, przepraszam, że z wami nie siedzę, ale wyjaśnię to wam jutro po szkole. Uważajcie na Cody,ego, bo on wszystkich okłamuje i próbuje was omotać.” Schowałem go z powrotem i znów zająłem się jedzeniem posiłku. Czysty talerz odniosłem do kuchni, a sam udałem się w kierunku wyjścia ze stołówki. Akurat musiałem przechodzić obok stolika, przy którym siedzieli moi przyjaciele i ON. Pech chciał, że ten Christian zwrócił na mnie uwagę.
- Ross, już wychodzisz? A no tak, zapomniałem, że ty zawsze uciekasz jak najszybciej. - Powiedział i wstał od stolika, a wszystkie oczy skierowały się na nas. Ja go po prostu zignorowałem i poszedłem dalej, jednak on się znowu odezwał. - I widzisz, nawet teraz uciekasz, co z ciebie za mężczyzna. Jesteś żałosny, tak samo jak twoja rodzina. - Tego było już za wiele, odwróciłem się do niego i podszedłem patrząc mu w oczy.
- Możesz mówić o mnie co tylko chcesz, obrażać mnie na każdy możliwy sposób, ale nigdy nie waż się mówić źle o mojej rodzinie, ani przyjaciołach, zrozumiano? - Powiedziałem z lekkim poddenerwowaniem.
- A co boisz się, że znów stracisz wszystko na czym ci zależy?
- Możesz próbować ile chcesz, ale moi przyjaciele i rodzina nie są aż tacy głupi, aby nabrać się na twoje udawane gierki. - Po tych słowach zauważyłem, że wokół nas zdążyła się zebrać spora grupa ludzi, którzy byli zaciekawieni dalszym przebiegiem rozmowy. Wśród nich zauważyłem moich przyjaciół, nawet Olivię i Leo.
- Ach tak? Ja przynajmniej nie zostawiłem przyjaciół.
- Bo ty nie masz przyjaciół, a jeśli chodzi o moich to nie muszę ci się tłumaczyć dlaczego ich zostawiłem, bo to nie twoja sprawa.
- A może już im się znudziłeś.
- Wiesz co? Daruj sobie te swoje głupawe komentarze i lepiej będzie dla wszystkich jak odczepisz się od moich przyjaciół. - Powiedziałem i przebijając się przez tłum wyszedłem ze stołówki. Poszedłem do szafki i ją otworzyłem. Wyjąłem z niej potrzebne książki i udałem się na zajęcia wokalne. Na lekcji siedziałem z Laurą, ale widziałem z jej oczach, że coś ją gnębi, jednak postanowiłem ją o to zapytać po szkole. Równo z dzwonkiem oznajmiającym koniec lekcji wyszedłem ze szkoły i czekałem tam na Laurę. Już po chwili do mnie dołączyła i razem wracaliśmy ze szkoły w ciągłym milczeniu. Gdy dochodziliśmy do domu dziewczyny zapytałem ją. - Twoi rodzice są w domu?
- Nie. - Odpowiedziała oschle jakby miała do mnie jakiś żal.
- Mogę wejść, musimy pogadać.
- Jakbyśmy nie mogli zrobić tego w szkole. - Powiedziała cicho, ale ja i tak to słyszałem. Pokazała ręką żebym szedł za nią, więc to uczyniłem. Laura otworzyła drzwi i weszliśmy do środka, po czy znów je zamknęła. Usiedliśmy na kanapie w salonie, a szatynka milczała, widocznie nadal jest na mnie zła, ale to pewnie przez to, że udawałem, że jej nie znam i nie wyjaśniłem jej czemu się tak zachowywałem. Wziąłem głęboki oddech i patrząc jej w oczy zacząłem mówić.
- Wiem, że w szkole zachowywałem się dziwnie, ale chciałem was chronić. Chociaż jak teraz o tym myślę to wydaje mi się, że i tak wam nie pomogłem.
- Ale czemu chciałeś nas chronić? I dlaczego ty i Cody byliście dla siebie niemili?
- Bo wy go nie znacie, a ja tak. - Zacząłem i wstałem z kanapy. - Znam go od 9 roku życia. Od tamtej pory zawsze próbował mnie ośmieszyć na każdy możliwy sposób. Gdy zacząłem się umawiać z dziewczynami, on zawsze sprawiał, że każda z nich pocałowała go zanim ja to zrobiłem, ale z tobą jest inaczej. Moje uczucie do ciebie jest o wiele silniejsze nich do poprzednich dziewczyn, ale boję się, że nawet to nie wystarczy. Dlatego was chroniłem, bo nie chciałem was stracić i choć wiem, że to nie najlepsza droga nie miałem innego wyjścia. Kocham was tak bardzo i nie chcę znów przez niego cierpieć. - Powiedziałem na jednym tchu. Laura za to nic nie powiedziała tylko mnie przytuliła.
- Nie stracisz nas, nie stracisz mnie. - Powiedziała szczerze i mnie pocałowała, a ja oczywiście odwzajemniłem jej gest. Potem jeszcze porozmawialiśmy, a ja o 14 powiedziałem, że muszę iść do domu zasłaniając się obiadem, chociaż w rzeczywistości był to trening karate. Szybko wszedłem do pokoju i zabrałem przygotowaną wcześniej torbę. Na treningu byłem wściekły. Wyobraziłem sobie, że „chłopcem do bicia” w rzeczywistości jest Cody. Wyżyłem się na nim, nie ma co. Za ostatnim ciosem nawet odpadła mu głowa. Leo i Olivia wiedzieli co jest powodem mojego zdenerwowania, ale Ryan nie. Słyszałem jednak jak wyjaśniają mu wszystko. Pod koniec treningu Ryan powiedział, abym dłużej został, bo ma mi do powiedzenia coś bardzo ważnego. Nie wiedziałem o co chodzi, ale po treningu przebrałem się i wszedłem do gabinetu naszego sensei'a.
- Ross jesteś najlepszym uczniem w naszym dojo i bardzo się cieszę, że wróciłeś, bo jeśli się zgodzisz będziesz mógł reprezentować nas w zawodach, które odbędą się za tydzień. - Nie wierzyłem własnym uszom.
- Poważnie? - Zapytałem.
- Tak, to jak, zgadzasz się?
- Oczywiście, że tak. - Powiedziałem uradowany. - Ale kto je organizuje?
- Dojo „Czarne Smoki”. - Tutaj już było gorzej, a co jeśli sytuacja znów się powtórzy i będę musiał odejść. Drugi raz tego nie przeżyję. - Ale nie martw się, tym razem nie będziesz musiał przez nich odejść. - Jakby czytał w moich myślach.
- To dla mnie ogromny zaszczyt, że mogę nas reprezentować.
- To dlatego, że jesteś najlepszy........ Ok, idź teraz do domu, a jutro widzimy się o tej samej porze.
- Ok, do widzenia.

- Do widzenia. - Wróciłem do domu, zjadłem kolację, umyłem się i poszedłem spać. Cieszyłem się, że będę mógł reprezentować nasze dojo, ale nie pocieszała mnie myśl, że jutro znów będę musiał się spotkać z Cody'm. On chce mnie zniszczyć, wiem to i muszę mieć się na baczności.
********
Hej, hej to znowu ja. Podoba wam się nowy rozdział? Już powoli Cody zaczyna mieszać w życiu Rossa i uwierzcie mi, na samych groźbach się nie skończy.
Całuski ;-* Marta Lynch.

czwartek, 26 września 2013

(47) 11. Gra w butelkę & Nieciekawa wiadomość.

Przychodzę do ciebie, bo masz prawo, aby o tym wiedzieć. Prawda jest taka, że on powrócił i musisz na siebie uważać.” - Olivia Holt.
*Oczami Rossa.*
Dzisiaj znowu weekend, a to znaczy, że można dłużej pospać. Ja oczywiście nie będę spał za długo, bo jeszcze muszę posprzątać w pokoju i przygotować się do treningu. Szybko wstałem z łóżka i podążyłem w kierunku szafy. Wybrałem z niej pierwsze lepsze ciuchy i wszedłem do łazienki. Biorąc prysznic myślałem o tym jak oprócz treningu mogę spędzić dzisiaj czas. Wpadłem na pomysł, że może wyskoczę z chłopakami do skate parku, ale potem przypomniałem sobie, że pewnie oni nie będą chcieli. Laura pojechała z rodzicami na dwa dni do cioci, więc z nią się nie spotkam. Skończyłem myśleć równo z zakończeniem mycia się. Wytarłem się ręcznikiem i założyłem na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Wyszedłem z nazywanego przeze mnie i Laurę „pokoju czystości” i udałem się do kuchni, a tam wszyscy akurat jedli śniadanie. Przywitałem się z nimi i nałożyłem sobie posiłek, akurat dzisiaj mieliśmy pyszną jajecznicę przygotowaną przez moją kochaną mamę. Gdy skończyłem jeść posprzątałem po sobie i wróciłem do swojego pokoju, a tam zacząłem porządki. W ich trakcie słuchałem muzyki, którą lubię. Po dwóch godzinach w końcu skończyłem i opadłem na łóżko. Po kilku minutach usłyszałem pukanie do drzwi mojego pokoju. Krzyknąłem tylko – Proszę! - i już po chwili pojawiła się w nich moja mama.
- Ross, kochanie jedziesz z nami do miasta? - Zapytała swoim jak zwykle ciepłym głosem.
- Nie mamo, mam jeszcze trochę do zrobienia.
- Ok, to pa.
- Pa. - Moja rodzicielka wyszła z pokoju, a po kilku minutach usłyszałem jak nasz samochód odjeżdża. Zadowolony, że w końcu jestem sam, wyszedłem z pokoju biorąc wcześniej gitarę i śpiewnik. Wszedłem po schodach na strych. Jest tam taki ukryty pokój, który odkryłem w wieku 11 lat, wystarczy tylko odsunąć ścianę. Wiem o nim tylko ja. Zawsze przychodziłem tam gdy byłem sam w domu na dłużej. Przez kilka lat przynosiłem tam różne rzeczy np. mikrofon jak w studiu nagraniowym, matę do ćwiczenia karate czy sztalugę z farbami. W tym pokoju były rzeczy przydatne do każdego mojego hobby m. in. muzyki, rysowania, gotowania oraz karate. Usiadłem wygodnie na krześle przed mikrofonem i zacząłem grać melodię na gitarze. Było to takie moje mini studio nagraniowe, więc po wciśnięciu odpowiednich guzików wszystko nagrywało się na płytę. Wraz z melodią zacząłem śpiewać piosenkę napisaną przeze mnie.
Can you feel, turn it up-up-up x8

I know it's on when I can't stop myself watching you m-o-o-o-ove (m-o-o-o-ove),
It's automatic, gotta have it, cause you got that Boom-da-boom-boom(Boom-da-boom-boom),
When the lights come up,
It's hard to hold back ,
So come on, let it blow !
Can you feel it, coming down, down, down,
Can you feel it, coming down, down, down,
Move it faster, stronger, harder,
Move it faster, stronger, harder,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, feel it, feel it.
You're so electric, I'm affected, and I just can't h-i-i-i-hide (H-i-i-i-hide)
The way my heart is jumping for you, beating double t-i-i-i-ime (t-i-i-i-ime)
When the lights come up,
It's hard to hold back
So come on, let it blow
Can you feel it, coming down, down, down,
Can you feel it, coming down, down, down,
Move it faster, stronger, harder ,
Move it faster, stronger, harder ,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, feel it, feel it
Hey, Hey out your hands up and get it rockin' ,
Hey, Hey show the whole world, we're never stopping,
Hey, Hey out your hand up we're lighting up the sky tonight, tonight,
When the lights come up,
It's hard to hold back ,
So come on, let it blow ,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up ,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, feel it, feel it ,
Can you feel it, turn it up, up, up,
Can you feel it, turn it up, up, up ,
Can you feel it ,turn it up, up, up ,
Can you feel it, turn it up, up, up!
Piosenka ta nie jest jakimś specjalnym hitem, ale lubię czasem tak dla siebie pisać i nagrywać piosenki. Czuję wtedy, że mogę zrobić wszystko. Wyjąłem nagraną płytę i podpisałem ją „Can You Feel It.” po czym położyłem ją na stolik obok mojego śpiewnika. Po tej czynności wziąłem się za nagrywanie kolejnej piosenki. Tym razem nosiła ona tytuł „No Ordinary Day.” Po nagraniu ostatniej piosenki na dzisiaj wziąłem do rąk gitarę oraz śpiewnik z obiema płytami i wyszedłem z ukrytego pokoju. Zamknąłem go dokładnie, aby nikt go nie odkrył i ruszyłem do pokoju. Gitarę położyłem na stojak pod ścianą gdzie jest jej miejsce, śpiewnik do szuflady biurka zamykanej na klucz, który mam na szyi, a płyty do pudełka na górną półkę w szafie, w którym miałem już pokaźną kolekcję. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 12:25, więc chyba już czas się zbierać i iść na trening. W soboty treningi mam o 13, a że jest weekend trwa on przeciętnie max 2 godziny. Włożyłem do torby potrzebne rzeczy i zszedłem na dół. Wziąłem do ręki jabłko i wyszedłem z domu zamykając wcześniej drzwi na klucz. Każdy z domowników na swój własny zestaw, więc na pewno wejdą do domu. Szedłem do galerii jedząc owoc i nucąc jakąś melodię. Gdy doszedłem do galerii od razu skierowałem się do dojo. Zobaczyłem, że są tam już wszyscy, więc po wejściu przywitałem się z nimi i skręciłem w stronę szatni, przebrałem się tam i wyszedłem. Wszyscy stanęliśmy na macie i zaczęliśmy się rozciągać. W pewnym momencie zauważyłem, że w stronę dojo ktoś patrzy. Nie był to jednak nikt inny jak Calum. Szybko się schowałem, ale on chyba i tak mnie zauważył, bo słyszałem jak wchodzi do dojo. Kocham Caluma jak starszego brata, ale nie chcę jemu, tak samo jak innym, mówić, że się tutaj uczę. Nie żebym się wstydził tego kim jestem, nic z tych rzeczy, ja po prostu nie chcę z tego rezygnować, bo oni mogą tego nie zaakceptować. Widziałem, że Calum podszedł do Leo i Olivii, bo ich znał i zaczął ich wypytywać. - Czy przed chwilą był tutaj Ross? - Oni doskonale wiedzieli o mojej sytuacji i o tym, że nie chcę nikomu o tym mówić, więc wiedzieli co mają powiedzieć, aby mnie nie wydać.
- Nie, Rossa tu nie było. Czasem nas tutaj odwiedza, ale dzisiaj go w ogóle nie było. - Powiedziała Olivia.
- Dokładnie. - Potwierdził Leo.
- Aha, pewnie mi się zdawało. - Powiedział rudowłosy i wyszedł już bez słowa. Ja za to wyszedłem z ukrycia.
- Wielkie dzięki, że mnie kryliście. - Powiedziałem z dziękującym wzrokiem.
- Nie ma za co, w końcu od tego są przyjaciele. - Powiedział Leo.
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będziesz musiał im o tym powiedzieć, prawda Ross? - Powiedziała Liv i miała rację.
- Masz rację, ale nie chcę stracić przez to przyjaciół.
- Ale czemu masz ich stracić? - Zapytał szatyn.
- Bo mogą nie zaakceptować mojego hobby.
- Jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi to zrozumieją. Z resztą jak zobaczą jaki jesteś w tym dobry i jak bardzo to lubisz to nawet źle na to nie spojrzą. - Powiedziała moja przyjaciółka, a brązowooki przyznał jej rację.
- Masz rację, dziękuję wam. - Powiedziałem i przytuliłem każdego z osobna. Nasz trening skończył się równo o 15, a ja byłem w domu o 15:15. Zjadłem obiad i usiadłem razem z rodziną i Ell'em w salonie. W pewnej chwili Rocky powiedział.
- Nudzi mi się, może coś porobimy.
- Na przykład? - Zapytałem.
- Możemy zagrać w „Prawda, czy wyzwanie?” za pomocą butelki. - Zaproponował Ryland i wszyscy zgodziliśmy się na jego pomysł. Riker wziął pustą szklaną butelkę i położył ją na podłodze, a wszyscy usiedliśmy w okręgu wokół niej. Jako pierwszy kręcił Ryland i wypadło na Ell'a. - Prawda, czy wyzwanie? - Zapytał przyjaciela.
- Prawda. - Odpowiedział.
- Lubisz spędzać z nami czas?
- Oczywiście, że tak. - Graliśmy tak jeszcze przez kilka minut aż ja się odłączyłem, bo usłyszałem dzwonek do drzwi, więc poszedłem je otworzyć. Okazało się, że po drugiej stronie stoi...... Olivia.
- Hej Olivia. - Powiedziałem, a ona bez słowa weszła do mojego domu. - O co chodzi? - Zapytałem.
- Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. - Powiedziała. Zaprowadziłem ją do mojego pokoju, a ona stojąc na środku pokoju zaczęła wyjaśniać o co jej chodzi. - Przychodzę do ciebie, bo masz prawo, aby o tym wiedzieć. Prawda jest taka, że on powrócił i musisz na siebie uważać.
- Ale kto powrócił? - Nie wiedziałem o co chodzi.
- Cody. - Byłem w szoku. Nigdy bym się nie spodziewał, że chłopak, który nękał mnie zanim stałem się sławny jeszcze kiedykolwiek mnie spotka.
- Ale... ale jak to? - Jąkałem się. - Czego on tu szuka?
- Będzie tutaj mieszkał i chodził z nami do szkoły. Zrobił to ponieważ dowiedział się, że tutaj mieszkasz i znów chce ci zabrać wszystko na czym ci zależy.
- Dziękuję Liv, że mi o tym powiedziałaś.
- Nie ma za co....... Aha, zapomniałabym najważniejszego, będzie z nimi chodził do szkoły od tego poniedziałku.

- Dzięki. - Powiedziałem i ją przytuliłem. Ona odwzajemniła gest. Jeszcze chwilę porozmawialiśmy, a potem odprowadziłem Liv do drzwi wejściowych. Pożegnałem się z nią, a sam wróciłem do rodziny, którzy akurat jedli kolację. Po skończonym posiłku poszedłem się umyć i przebrany w piżamę odpłynąłem do krainy morfeusza.
********
Hej wam, podoba wam się rozdział? Spodziewaliście się takiego obrotu akcji? Jutro mam zawody z piłce nożnej, więc mam nadzieję, że będziecie trzymać za mnie kciuki.
Całuski ;-* Marta Lynch.

niedziela, 22 września 2013

(46) 10. Bal & Trening.

W końcu nadszedł ten upragniony przez wszystkich dzień. Jestem już gotowa na to, aby zaszaleć na parkiecie razem z moim ukochanym.” - Laura Marano.
*Oczami narratora.*
Już dzisiaj o 19:00 w szkole muzycznej, do której uczęszczają m. in. Ross, Laura, Raini i Calum odbędzie się wyczekiwany przez wszystkich bal. Ross i Laura włożyli mnóstwo pracy w udekorowanie sali balowej. Szatynka była bardzo zestresowana tym dniem, sama nie wiedziała dlaczego, ale tak było. Uczniowie nie musieli dzisiaj iść do szkoły, więc mieli cały dzień na przygotowanie się na imprezę. Laura wstała o siódmej i dzień zaczęła od porannego prysznica. Potem przebrała się w ubrania po domu i zeszła na dół. W kuchni byli już jej rodzice i starsza siostra Vanessa. - Witaj córeczko. - Powiedziała Ellen. - Siadaj sobie, a ja już podaję ci jajecznicę. - Brązowooka wykonała polecenie rodzicielki i zasiadła na krześle w jadalni. Chwilę później przy stole siedziała już cała jej rodzina i razem zaczęli konsumować posiłek.
- Laura, może powiesz nam jak było w Paryżu. - Powiedział Damiano. Wczoraj jego córka była tak zmęczona podróżą, że nawet nie zdążyła zjeść kolacji, a co dopiero opowiadać o pobycie w mieście miłości. Dziewczyna na samo wspomnienie czasu spędzonego z rodziną Lynch i Elle'm, ale najbardziej z Rossem, uśmiechnęła się od ucha do ucha. Opowiedziała rodzinie prawie każdy szczegół. Pominęła jedynie parę nieistotnych w tym momencie faktów. Przez cały czas miała na twarzy szeroki uśmiech. Państwo Marano byli zadowoleni, że ich córka tak dobrze bawiła się na wyjeździe. Wiedzieli bowiem doskonale, że pobyt z rodziną jej chłopaka dobrze zrobi ich córce. Szatynka skończyła jeść śniadanie, pożegnała się z rodziną i weszła po schodach. Gdy weszła do swojego pokoju usiadła przy biurku, wzięła do rąk telefon i zaczęła pisać SMS'a do swojego chłopaka. „Hej kochanie, tęsknię.” Długo nie czekała na odpowiedź, bo już po chwili otrzymała SMS zwrotny. „Ja też Lau, ale jak tak bardzo za mną tęsknisz to wyjrzyj przez okno.” Dziewczyna zdziwiła się odpowiedzią, ale szybko wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że na chodniku przed jej domem stoi nikt inny jak sam Ross. Chłopak się do niej uśmiechał, a szatynka szybko opuściła swój pokój i schodząc po schodach krzyknęła – Wychodzę! - i szybko wyszła z domu. Podbiegła do Rossa i rzuciła mu się w ramiona. Blondyn był od niej wyższy, więc wyszło tak, że nogi Laury wisiały w powietrzu. Choć nie widzieli się zaledwie kilka godzin przywitali się z taką czułością jakby to była wieczność. Dla nich nawet dwie godziny bez ciebie to męczarnia. Całe to zajście, przez okno oglądała rodzina dziewczyny. Poczuli się jakby oglądali najromantyczniejszy film na świecie. Ross puścił Laurę i oboje poszli w kierunku centrum handlowego trzymając się za ręce. Weszli do galerii handlowej i usiedli na jednej z ławek. Siedzieli w ciszy, ale takiej magicznej, a nie niezręcznej. Po chwili Ross ją przerwał mówiąc.
- Przyjdę dzisiaj po ciebie o 18:35, ok?
- Tak. - Odpowiedziała dziewczyna. Jeszcze chwilę porozmawiali, potem pochodzili po galerii i wrócili do domu. Ross odprowadził Laurę pod jej „rezydencję” i pocałował na pożegnanie w policzek, po czym udał się do swojego mieszkania. Wszedł do swojego pokoju i włożył do torby strój sportowy na przebranie. Dzisiaj miał dostać kimono, ponieważ był w pewnym sensie nowym uczniem w dojo „Złote Lwy”. Przed wyjściem z pokoju otworzył szafę na ubrania, przejechał ręką po półce na górze i z jej wnętrza wyciągnął malutkie pudełko. Otworzył je, a w środku znajdował się jego czarny pas, który nosił zanim odszedł. Teraz Ross jest zadowolony, że znów może trenować sztuki walki i nikt nie każe mu z tego zrezygnować. Jedynym problemem mogą być jego przyjaciele i rodzina, ale to właśnie dlatego blondyn stara się, aby się o tym nie dowiedzieli. Pas schował z powrotem do pudełka i włożył do torby. Zadowolony zszedł na dół i przed wyjściem wszedł do kuchni. Zrobił sobie tam kanapkę, po czym szybko ją skonsumował, w międzyczasie pił też sok jabłkowy. Gdy skończył posprzątał po sobie i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Już miał krzyknąć, że wychodzi, ale ktoś mu w tym przeszkodził. Nagle na schodach pojawił się Riker.
- Gdzie idziesz? - Zapytał najstarszy.
- Am, do.... Galerii Handlowej. - Powiedział, zatajając parę informacji.
- A po co? - Ciągnął dalej Riker.
- Muszę coś tam zanieść. - Skłamał, po czym nie chcąc, aby jego brat się czegoś domyślił, wyszedł z domu. Po piętnastu minutach spaceru był już w galerii. Wszedł do dojo i powiedział – Dzień dobry. - Po chwili tuż przed nim pojawił się jego sensei.
- Witaj Ross. - Zaczął. - Tu masz swoje nowe kimono. - Powiedział i wręczył chłopakowi strój. - Masz przy sobie swój stary pas?
- Tak.
- To dobrze, teraz idź się przebrać w strój sportowy, a jak wrócisz rozgrzej się. Niedługo przyjdą inni moi uczniowie, więc ich poznasz.
- Dobrze. - Już po chwili brązowooki zniknął we wnętrzu przebieralni. Po pięciu minutach wyszedł z niej przebrany w stój sportowy. Sensei kazał mu stanąć na macie i poćwiczyć ciosy na tak zwanym „chłopcu do bicia”. Ross to zrobił, miał spore doświadczenie, więc nic dziwnego, że po zaledwie dwóch ciosach przewalił kukłę do tyłu, a jego sensei zaczął mu gratulować. Chłopak rozgrzewał się jeszcze jakieś 10 minut, aż do dojo weszła dwójka nastolatków. Chłopak i dziewczyna. Ona była niewysoką blondynką o brązowych oczach, a on wysokim szatynem o oczach tego samego koloru. Gdy Ross ich zobaczył stanął jak wryty, oni zresztą tak samo. - Olivia?... Leo? - W końcu wydusił z siebie. - Uczycie się tutaj?
- Tak, a ty? - Zapytał Leo.
- Tak. - Odpowiedział, po czym podszedł do nich i mocno przytulił. Oni odwzajemnili jego gest. Po chwili Leo i Liv poszli się przebrać i wrócili po 5 minutach.
- Ok, zacznijmy sparing. - Powiedział Ryan Starr. - Ross i Leo, Olivia i ja. - Jako pierwsi byli Ryan i Olivia. Mężczyzna po kilku ciosach pokonał dziewczynę. W końcu nadszedł czas na Rossa i Leo. Ustawili się na macie.
- Jaki masz pas? - Zapytał szatyn.
- Czarny, a co?
- Bo chcę wiedzieć jak...... masz czarny pas? - Chłopak przytaknął głową. - Ale przecież dzisiaj jest twój pierwszy dzień, więc jak to możliwe? - Zapytał z niedowierzaniem.
- Właściwie to nie jest mój pierwszy dzień. - Odpowiedział i podszedł do ściany ze zdjęciami. Ściągnął z niej jedno ze swoich zdjęć i pokazał zszokowanemu Leo. - Zacząłem uczyć się karate w wieku 9 lat. - Wyjaśnił.
- Zaraz, zaraz. Ross, to ty jesteś tym chłopakiem co nigdy nie przegrał żadnej walki i odszedł z dojo, aby nie zbankrutowało? - Zapytała Olivia.
- Tak. - Odpowiedział blondyn.
- Stary, jesteś legendą. - Zaczął milczący wcześniej Leo. - Jako pierwszy i ostatni awansowałeś na czarny pas trzeciego stopnia w najkrótszym czasie. Posiadasz umiejętności m. in. jujutsu i taekwondo. Jesteś najlepszy.
- Dzięki, ale lepiej zacznijmy sparing. - Tak jak powiedział stało się. Ross powalił Leo, który posiada, tak jak Olivia, czarny pas drugiego stopnia, zaledwie dwoma ciosami.
*Dwie godziny później.*
Wskazówki na zegarze wskazywały 18:00. Trening karate jeszcze trwał, a Rossa zaczęło to denerwować, bo powinien się skończyć 30 minut temu, a jemu bardzo spieszyło się na bal. W tym samym czasie Laura zaczęła się przygotowywać do tego wielkiego wydarzenia. Sukienkę miała już przygotowaną od trzech tygodni. Poszła się umyć, a następnie założyła ją na siebie. Następnym jej krokiem było zrobienie makijażu, więc niezwłocznie przystąpiła do działania. Gdy skończyła zajęła się układaniem fryzury. Efekt końcowy nawet ją zadziwił. Wyjęła z szafy jeszcze szpilki do kompletu i postawiła je przed drzwiami wejściowymi. Sama z kolei wzięła się za wkładanie odpowiednich rzeczy do swojej różowej torebeczki. Minęło 25 minut po 18, a Ross w końcu mógł opuścić dojo. Miał dokładnie 10 minut na dotarcie do domu, wzięcie szybkiego prysznica, przebranie się i pójście po Laurę. Nie wierzył, że mu się uda, ale w końcu w swoim życiu nie takie rzeczy robił. Wpadł do domu niczym torpeda. Popędził do łazienki rzucając w kąt swojego pokoju torbę i wziął orzeźwiający, ale szybki prysznic. Czysty od stóp do głów wyszedł z łazienki i ubrał się w strój na bal. Był już gotowy, a zostało mu jeszcze pięć minut. Wyszedł z domu i szybkim krokiem udał się po swoją ukochaną dziewczynę. Zapukał do drzwi i już po kilku sekundach w drzwiach pojawiła się szatynka. - Hej Lau. - Powiedział Ross i pocałował ją na przywitanie w policzek..
- Witaj Rossy. - Laura zamknęła drzwi wejściowe i razem z Rossem udali się do szkoły idąc pod ramię. Dotarli tam po zaledwie kilku minutach. W budynku byli już wszyscy. Pomiędzy głowami uczniów Ross i Laura mogli dostrzec swoich przyjaciół – Raini i Caluma, którzy tańczyli za wszystkie czasy. Para nie chciała się wyróżniać, więc już po chwili znaleźli się na parkiecie i robili to co reszta – tańczyli. Tańczyli tak przez dobre dwie godziny. Wszystkie z puszczonych piosenek były szybkie. W końcu po kilkunastu minutach puścili powolną balladę. Ross i Laura tańczyli przytulając się do siebie. Oboje pragnęli swojej bliskości jak powietrza. Od początku drugiej połowy piosenki tańczyli patrząc sobie w oczy. Laura widziała w oczach swojego ukochanego, że coś go trapi, a on, choć nieskutecznie, próbował to w każdy możliwy sposób zatuszować. Dzisiaj o mało co nie spóźnił się po swoją dziewczynę przez jego trening karate. Zastanawiał się nad tym czy powiedzieć o wszystkim szatynce, czy zostawić to w tajemnicy, a w przyszłości w razie czego odejść. Karate, tak samo jak związek z Laurą, sprawiał mu samą radość, a nie mienie żadnej z tych rzeczy spowodowałoby w jego sercu wielki smutek. Ufał Laurze bezgranicznie i wierzył, że tak samo jak on kocha go, ale czy nawet z miłości zaakceptowałaby to, że chłopak chodzi na karate? Pewnie by tak było, ale Ross nie był do końca do tego przekonany. Postanowił, jednak zostawić swoje przemyślenia na później, a zacząć cieszyć się balem i obecnością Laury. Patrzył na szatynkę szczerym wzrokiem mówiącym o jego wielkiej miłości do niej. Ona sama odpowiadała mu podobnym wzrokiem. Między tą parą można było wyczuć szczerą i pełną namiętności miłość na co najmniej kilka kilometrów. Tańczyli wolnego jeszcze przez jakieś 10 minut. Gdy skończyła się ballada Laura odeszła od Rossa w celu udania się do łazienki. Umyła tam ręce i z powrotem weszła na salę balową. Już z daleka widziała blond czuprynę swojego chłopaka, jednak gdy podeszła bliżej dostrzegła, że chłopak nie jest sam. Widziała go w towarzystwie niskiej blondynki, szatynka od razu ją poznała. - „Przecież to Olivia.” - Pomyślała i szybkim krokiem podeszła do pary przyjaciół.
- O, cześć Laura. - Powiedział Ross i pocałował swoją dziewczyną w policzek. Olivii na ten widok zrobiło się smutno. Na pierwszy rzut oka można było zobaczyć, że dziewczyna jest zwyczajnie zakochana w Rossie, ale bała się mu o tym powiedzieć, bo wiedziała, że i tak nic by z tego nie wyszło. Widziała jak bardzo blondyn kocha Laurę, więc nie chciała swoimi uczuciami wpływać na ich związek. Doceniała, że ma chociaż szansę się z nim przyjaźnić.
- Cześć Laura. - Powiedziała blondynka i uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Witaj Olivio. - Odpowiedziała Marano i odwzajemniła gest koleżanki.

- Laura musisz koniecznie kogoś poznać. - Powiedział Ross i pociągnął dziewczynę w stronę wyjścia z sali. Ona nie protestowała, nawet cieszyła się, że chłopak ją gdzieś zabrał, bo czuła się niezręcznie w towarzystwie Olivii, gdy widziała, że dziewczyna ewidentnie czuła coś do jej chłopaka. Ross prowadził ją jeszcze przez kilka minut, aż wyszli na dwór. - Już jesteśmy. - Powiedział i pokazał ruchem ręki, aby dziewczyna stanęła. Sam udał się kierunku tłumu nastolatków, poprosił jednego z nich do siebie i razem udali się w stronę stojącej w miejscu brązowookiej. Gdy zmierzali w jej kierunku dziewczyna mogła spokojnie przyjrzeć się nieznajomemu chłopakowi. Był to wysoki, dobrze zbudowany chłopak o brązowych oczach i włosach. - Laura to jest Leo, mój przyjaciel........ Leo to jest Laura, moja dziewczyna. - Przedstawił sobie swoich przyjaciół, a oni od razu przypadli sobie do gustu. Podali sobie ręce i uśmiechnęli się do siebie. W trójkę wrócili na salę i zaczęli tańczyć w rytm muzyki. Bal trwał do 24, a wszyscy bawili się do samego końca. Po 24 Ross odprowadził Laurę do jej domu, a sam udał się do swojego. Oboje umyli się, przebrali w piżamy i odpłynęli do krainy snów.
******
Dodałam nowy rozdział. Mam nadzieję, ze się wam podoba. Ok, nie będę się rozpisywała tylko lecę dokończyć rozdział.
Całuski ;-* Marta Lynch.

piątek, 20 września 2013

(45) 9. Pożegnania & Powrót.

Wracamy do naszego miasta, ale ja wciąż mam pewne obawy co do mojego powtarzającego się snu.” - Ross Lynch.
*Oczami narratora.*
Dziś jest ostatni dzień pobytu rodziny Lynch, Laury i Ell'a u pani Rose w Paryżu. Dzisiaj o 19:00 mają samolot powrotny do LA, ale jak na razie cieszą się wspólnie spędzonym czasem. Rossowi każdej nocy śni się ten sam sen, w którym jest Laura i Cody. Nie ma pojęcia co on może oznaczać, ale nie chce o nim nikomu mówić, aby go nie martwić. Po śniadaniu zrobionym przez Rossa wszyscy poszli do swoich pokoi, aby się w spokoju spakować. Ross robił to najdłużej, bo po całym pokoju szukał swoich rysunków i tekstów piosenek. Miał je ukryte w różnych miejscach, ale tak, że tylko on mógł je znaleźć. Po kilku minutach poszukiwań, wszystkie papiery włożył do dwóch odpowiednich, przeznaczonych do tego, teczek i schował je na dnie swojej walizki, którą postawił przy wejściu do pokoju. Sam zszedł po schodach, ale zamiast dołączyć do rodziny rzucił tylko. - Zaraz wracam. - i nawet nie czekając na odpowiedź wyszedł z domu. Poszedł tam gdzie zawsze, czyli na polankę nieopodal miasta. Chociaż Paryż należy do niemałych miast droga w wybrane miejsce zajęła mu 10 minut. Stanął na środku łąki i powiedział sam do siebie. - Co ten powtarzający się sen może oznaczać? - Wcale nie był zdziwiony, że nie uzyskał odpowiedzi zwrotnej.
*Tymczasem w domu pani Rose.*
W tym miejscu panował totalny chaos. Rocky gonił Ryland'a, bo ten zabrał mu jego ulubiony grzebień do włosów. Riker próbował ich uspokoić biegnąc za nimi. Ell i Delly wygłupiali się, a pani Rose i rodzice tych rozbrykanych owieczek „wymieniali poglądy” na temat jakieś nieistotnej błahostki. Tylko Laura siedziała na schodach i przyglądała się całemu temu zdarzeniu w zupełnej ciszy. Akurat dzisiaj nie miała najmniejszej ochoty na spędzanie czasu w tego typu sposób. Od wyjścia Rossa dręczyły ją pytania co może się z nim dziać. - „Od jakiegoś czasu wychodzi z domu i wraca po kilku godzinach, a w nocy budzi się z takim krzykiem, że nikt poza nim i mną nikt go nie słyszy.” - Pomyślała. Bała się o niego i to bardzo. Sama doskonale wie, że Ross nie należy do osób, które mówią komuś innemu, że dzieje się z nimi coś złego. Jedną z takich sytuacji był moment, w którym Ross pocieszał Laurę gdy ta dowiedziała się, że jej chłopak ją zdradza, w dodatku robił to z jego dziewczyną. Widać było wtedy, że chłopak cierpiał bardziej niż ona, ale on utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że tak nie jest. Każdy powinien podziwiać takiego chłopaka, dla którego liczy się szczęście innych. Laura pogrążona w swoich filozoficznych przemyśleniach nawet nie zauważyła, że temat jej refleksji przekroczył właśnie próg domu. Z pozoru może się to wydawać niemożliwe, bo szatynka ciągle patrzyła nieprzytomnie na drzwi wejściowe, ale w stanie intensywnych przemyśleń można nawet fali tsunami nie zauważyć. Rossowi widocznie rzuciło się w oczy, że jego ukochaną ewidentnie coś męczy, więc bez chwili zwłoki wszedł po schodach i łapiąc dziewczynę za rękę zaprowadził ją do swojego pokoju. Ona z kolei nie wiedziała co jest powodem takiego zachowania chłopaka. Gdy byli już w pokoju blondyna, dziewczyna usiadła na łóżku, a on sam podsunął sobie krzesło, aby móc siedzieć do niej twarzą w twarz. - Co się dzieje Laura? - Zapytał blondyn patrząc jej w oczy. Ona tylko spojrzała na niego z politowaniem i powiedziała.
- To raczej ja powinnam cię o to zapytać.
- Ale o co ci chodzi?
- Odkąd tu jesteśmy wychodzisz z domu i wracasz po kilku godzinach. W nocy słyszę jak krzyczysz przez sen. Proszę, powiedz mi co się z tobą dzieje. - Chłopak był w niemałym szoku, że dziewczyna słyszy wszystko co dzieje się u niego w nocy. Owszem zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że dziewczyna może to wszystko słyszeć, ale nigdy mu o tym nie mówiła, więc uznał, że nie ma sprawy. W głowie na szybko próbował znaleźć jakąś sensowną i racjonalną wymówkę, bo przecież nie mógł szatynce powiedzieć całej prawdy. Bo co niby miał powiedzieć, że krzyczy, bo co noc miewa ten sam sen, w którym go zdradza, a wychodzi z domu, bo tylko na polanie za miastem może w spokoju pomyśleć i tam w tajemnicy przed wszystkimi tworzy piosenki i rysuje? Nie, taka opcja, choć zdecydowanie lepsza i rozsądniejsza, jego zdaniem nie wchodziła w grę. Nie chciał mówić Laurze, ani nikomu innemu o swoich sekretach. Po kilku sekundach odpowiedział, jednak pierwszym czym wpadło mu do głowy.
- W nocy miewam koszmary, ale to nie ważne, a z domu wychodzę, bo to właśnie poza domem mogę zapomnieć o moich problemach związanych właśnie z tymi koszmarami. - W sumie blondyn zataił tylko jakiś kawałek prawdy, a tak naprawdę to większość powiedział. Laura popatrzyła na niego z pokorą i po chwili go przytuliła, a on odwzajemnił ten gest. - A to za co? - Zapytał brązowooki.
- Bo cieszę się, że mi o tym powiedziałeś.
- Nalegałaś to powiedziałem. - Ross i Laura jeszcze chwilę porozmawiali, ale potem przeszło do bitwy na poduszki. Skończyło się na tym, że Ross leżał na Laurze podpierając się rękami.
- I co teraz zrobisz? - Zapytała zaciekawiona szatynka.
- Nie wiem, a co proponujesz? - Zapytał pół żartem, pół serio. Po chwili oboje się uśmiechnęli. Po kilku sekundach Ross zbliżył twarz do swojej wybranki, ale w pewnym momencie zatrzymał się. Laura nie mogła już dłużej czekać, więc bez chwili zwłoki wpiła się w usta swojego ukochanego. Pocałunek ten był namiętny i czuły, jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tą jakże romantyczną chwilę przerwały krzyki dochodzące z kuchni. Ross i Laura zaprzestali się całować i biegiem popędzili do kuchni. Widok, który tam zastali sprawiał, że ledwo co powstrzymywali się od śmiechu. Ryland i Rocky biegali po pomieszczeniu i przerażeni krzyczeli „POMOCY!”. Do ich zachowania w dużej mierze przyczynił się Riker, który stał przy kuchence i bezskutecznie próbował zapanować nad wydobywającym się ogniem z patelni, a stało się tak ponieważ chciał zrobić makaron na podwieczorek, ale jednak gotowanie to nie jego pasja. Rossowi zrobiło się żal braci, więc krzyknął. - Cisza! - Gdy Rocky i Ryland się uspokoili, blondyn podszedł do najstarszego brata i wyłączył kuchenkę, a następnie włożył patelnie z zwęglonym jedzeniem do zlewu i zalał zimną wodą. Po wykonanej czynności zwrócił się do braci. - Następnym razem jak będziecie chcieli coś do jedzenia to powiedzcie to komuś kto się zna na kuchni, a nie o mało co domu nie spaliliście, jasne?
- Jak słońce. - Odpowiedzieli niczym chór grecki.
- Ok, skoro już tu jestem to powiedzcie co chcecie do jedzenia.
- Chciałem zrobić makaron, ale teraz jest nam wszystko jedno. - Powiedział Riker w imieniu wszystkich.
- Dobrze, to idźcie i zapytajcie się reszty czy też są głodni. - Chłopacy wyszli z kuchni, a Ross wziął się za robienie podwieczorku. Postanowił, że zrobi muffiny z pomarańczą. Wstawił do piekarnika 20 sztuk, bo akurat wszyscy byli głodni. Po 30 minutach wszystko było już gotowe i Ross rozdawał wszystkim po dwie babeczki na talerzykach. Wszyscy, poza Rossem, zjedli posiłek rozmawiając. On patrzył nieprzytomnie w jeden punkt na ścianie i myślami był zupełnie gdzie indziej. Ciągle wracały do niego wspomnienia z Cody'm w roli głównej. Przypominało mu się jak każda jego dziewczyna całowała Christiana zanim on sam zdążył to zrobić, jednak z Laurą jest inaczej. Jej uczucie do blondyna nie jest takie płytkie jak u jej poprzedniczek, kocha go nad życie i nie może bez niego żyć, ale czy to wystarczy? Czy jej głębokie uczucie prędzej czy później nie zmieni osoby, którą je darzy? Od czasu tego snu, w którym dziewczyna go zdradziła blondyn nie myśli racjonalnie, co prawda nie było to prawdziwe zdarzenie, ale wolał mieć się na baczności. Najbardziej obawia się tego, że ten sen może okazać się prawdą. Myślał tak przez jakiś czas i nawet, z pozoru, nie miał pojęcia, że tuż za nim stoi Rocky i myśli nad tym jak zabrać swojemu młodszemu bratu babeczkę, która jeszcze mu została. Ross powiedział tylko. - To, że cię nie widzę nie znaczy, że nie wiem, że za mną stoisz, więc nawet nie próbuj patrzeć na moją babeczkę, jasne Rocky? - Ten nie wiedział co ma zrobić, tak samo jak inni był zszokowany tym co właśnie się stało.
- Ale.... ale skąd wiedziałeś, że to ja? - Zapytał nadal zszokowany szatyn.
- Pierwsza zasada, – Zaczął wstając i odwracając się do brata. - mnie nie zaskoczysz. - Dokończył.
- Serio?
- Tak. - Żeby to sprawdzić Ryland podbiegł do niego od tyłu z ręką zaciśniętą w pięść i już mu zostało 10 centymetrów od ręki Rossa, gdy ten niespodziewanie się odwrócił i złapał jego pięść w otwartą dłoń, zacisnął i przerzucił go przez ramie tak, że ten upadł bezpiecznie na kanapie w pomieszczeniu. - Mówiłem, mnie nie da się zaskoczyć. - powiedział Ross i puścił rękę Rylanda. Wszyscy patrzyli na blondyna z szokiem w oczach, on natomiast był zadowolony i z uśmiechem na ustach zaniósł talerz do kuchni, a sam udał się do swojego pokoju. Jego rodzina nie wie, że Ross, ten z pozoru zwykły chłopak, ma bardzo dużo wspólnego ze sztukami walki. Gdy miał dziewięć lat w tajemnicy zaczął trenować karate. Był najlepszym uczniem swojego ówczesnego sensei'a Ryana, więc nic dziwnego, że w czasie 1,5 roku zdobył czarny pas trzeciego stopnia i posiadł wiedzę i umiejętności z innych sztuk walki m. in. teakwondo, czy jujutsu. Bardzo zależało mu na tym sporcie, bo oprócz muzyki to właśnie sztuki walki pozwalały mu być sobą. Musiał, jednak zrezygnować z tej dyscypliny, a to wszystko przez jedno wydarzenie, które już na zawsze zostawiło po sobie ślad na jego psychice. Tego właśnie dnia miał zawody z karate, oczywiście był na prowadzeniu, co nie podobało się konkurencyjnemu dojo „Czarne Smoki”. Zawody te skończyły się zwycięstwem dojo, w którym uczył się mały Ross i to właśnie dzięki niemu wygrali. Po powrocie do ich dojo zastali tam pusty budynek, jednak na drzwiach była kartka.
Zwrócimy wam wasz sprzęt jeśli z waszego dojo odejdzie Ross Lynch.”
Ross nie chciał, aby przez niego jego ulubione miejsce zbankrutowało, więc postanowił, że odejdzie. Była to dla niego chyba najtrudniejsza decyzja w życiu, ale nie podjął jej dla siebie, zrobił to dla osób, które chciały się uczyć w tym samym dojo co on. Potem wrócił do swojego normalnego życia i dla zapomnienia próbował zatracić się w innych rzeczach. Po jakimś czasie znalazł swoją nową pasję – rysowanie, ale na sztuki walki na zawsze pozostawił miejsce w swoim sercu. Czasami myślami powraca do tamtego dnia, ale zawsze na samo wspomnienie pojedyncza łza spływa po jego policzku. Tak samo było i dzisiaj, jednak, aby polepszyć swój nastrój wyjął szybko z walizki swój śpiewnik i zaczął swoje uczucia przelewać na papier. Pisząc różnego rodzaju piosenki wykorzystywał w nich swoje uczucia. Nawet jeśli miał olbrzymiego doła, piosenki te chociaż w jakimś najmniejszym stopniu poprawiały mu humor.
Złe myśli wracają do mnie jak bumerang,
A ja po prostu szczęśliwy być chcę.
Pragnę zapomnieć o tym co złe i znów stanąć na polu z napisem „START”,
Aby móc przekonać się jak to jest szczęśliwym być.
Chcę po prostu zapomnieć i już nie mieć złych wspomnień......” *
Siedział na kanapie w swoim pokoju jeszcze jakieś 20 minut, aż usłyszał głos rodziców. - Dzieci schodźcie na dół, zaraz wychodzimy. - W czasie kilkunastu sekund wszyscy byli już na dole z bagażami. Pożegnali się z ciocią Rose, wyszli z jej domku i udali się w stronę lotniska. Dotarli tam w przeciągu 30 minut. Usiedli w poczekalni i czekali aż zacznie się odprawa. Po kilku minutach usłyszeli głos mówiący.
- Odprawa do samolotu M – 123 lecącego do Los Angeles właśnie się rozpoczęła. Zapraszam na pokład. - Nasi bohaterowie weszli na pokład samolotu i już po 10 minutach siedzieli na swoich miejscach. Były same podwójne fotele, więc dobrali się w pary. Ross siedział z Laurą, Rydel z Ell'em, Mark ze Stormie, Riker z Rylandem, a Rocky, jako, że nie miał swojej pary musiał siedzieć ze starszą panią, która pomyliła go ze swoim wnukiem i cały czas szczypała go w policzek. Laura była zmęczona, więc wtuliła się w Rossa i położyła głowę na jego ramieniu, a następnie zasnęła. On z kolei założył na uszy słuchawki i wsłuchując się w rytm piosenek myślał i patrzył na widok za oknem.
- Wracamy do naszego miasta, ale ja wciąż mam pewne obawy co do mojego powtarzającego się snu. - Przeszło mu przez głowę. Spojrzał jeszcze na Laurę. - Jaka ona jest piękna. - Pomyślał i kładąc głowę na głowie swojej dziewczyny pogrążył się w głębokim śnie. Wszystkich obudził dopiero głos stewardessy.
- Drodzy pasażerowie, za pięć minut wylądujemy. - Wszyscy już po kilku minutach wysiedli z samolotu i ruszyli do swoich domów. Jako, że dom Lynchów był pierwszy, najpierw weszli do niego. Ross zostawił tam bagaż i zaproponował Laurze, że ją odprowadzi do domu. Razem z nimi szedł też Ell, ale on szybko się z nimi pożegnał, bo jego dom był tylko dwa domy dalej od Lynchów. W czasie całej drogi, Ross i Laura rozmawiali na wszystkie możliwe tematy. Nasunęła im się nawet kwestia balu. Dzisiaj jest czwartek, więc impreza ta jest jutro o 19:00. Ross i Laura są dobrze przygotowani na ten wieczór, mają już kupione wszystko co trzeba. Ross odprowadził Laurę, a sam udał się w przeciwną stronę niż jego dom, a zrobił tak ponieważ chciał się przejść i przy okazji pomyśleć. Pewnie was to dziwi dlaczego Ross tyle myśli. To dlatego, że nasz blondynek nie lubi nieprzemyślanych decyzji. Woli wiedzieć, że coś do końca przemyślał niż podjąć zbyt pochopną decyzję, a potem jej żałować. Brązowooki jeszcze przez jakiś czas chodził po mieście aż w końcu postanowił wejść do galerii handlowej. Chwilę potem pożałował tej decyzji gdyż zobaczył, że w owym centrum handlowym otworzyli właśnie nowe dojo „Złote Lwy”. To właśnie tam Ross uczył się karate za młodu. Jakiś czas po jego odejściu dojo to zbankrutowało, więc musiało zostać zamknięte, ale teraz dali senei'owi drugą i zarazem ostatnią szansę i mógł je znowu utworzyć. Ross po chwili namysłu wszedł do środka i aż zachciało mu się płakać. Wszystkie sprzęty, dekoracje, puchary były takie same jak przed odejściem blondyna. - „Nic tu się nie zmieniło.” - Pomyślał chłopak. Podszedł do ściany ze zdjęciami i zobaczył siebie jak był mały. Na ten widok poczuł, że jego powieki robią się wilgotne, opanował się jednak zanim po jego policzkach spłynął potok łez. Nagle pojawił się za nim sensei Ryan Starr, Ross mimo to, że mężczysna był za nim widział go kątem oka. Pan Starr był wysokim mężczyzną, ale nie wyższym od Rossa, o jasnej karnacji. Miał ciemnobrązowe oczy i czarne włosy. Z wyglądu wydawał się być mężczyzną po trzydziestce i rzeczywiście tak było, miał 35 lat. Po chwili powiedział do Rossa.
- Jeszcze 8 lat temu był moim najlepszym uczniem. Jako pierwszy i ostatni w przeciągu zaledwie 1,5 roku awansował na czarny pas trzeciego stopnia i posiadł wiedzę innych sztuk walki. Niestety po zawodach, które wygraliśmy, przez konkurencyjne dojo musiał odejść. Ja nie chciałem tego, ale on się upierał, jednak mimo wszystko nie mam mu tego za złe ponieważ zrobił to dla innych uczniów, a to jest prawdziwa lojalność. - Blondynowi po słowach mężczyzny zrobiło się bardzo przykro. Zawsze żałował tej decyzji, a teraz po tym monologu żałował jej sto razy bardziej niż przedtem. Gwałtownie odwrócił się do pana Ryana i powiedział.
- A co by pan zrobił gdyby tu wrócił? - Sam nie wierzył w to co właśnie wyszło z jego ust, ale co się stało się nie odstanie.
- To niemożliwe, ale gdyby tak się stało, przyjąłbym go z otwartymi ramionami........ Ok, nie mówmy już o nim, a o tobie, chcesz się tutaj zapisać? - Blondyn sam nie wiedział co ma zrobić. Owszem, powrót do karate był jego marzeniem, ale nigdy nie miał dość odwagi, aby to zrobić. Nie wiedział czy się zgodzić, czy nie. Po chwili namysłu odpowiedział jednak.
- Tak. - Blondyn poczuł ulgę i wiedział, że dobrze postąpił zgadzając się.
- Dobrze, najpierw musisz wypełnić ten wniosek. - Mężczyzna podał mu papiery, a Ross zaczął je wypełniać. Po chwili chłopak oddał je sensei'owi, a temu o mało co oczy nie wyszły z orbit. Żeby się upewnić spojrzał na zdjęcie jego byłego najlepszego ucznia i porównał je ze stojącym przed nim Rossem. On z kolei był zmieszany całą tą sytuacją. Po chwili porównywania, Ryan powiedział. - To ty Ross? - On tylko przytaknął głową, a ten mówił dalej. - Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam, zmieniłeś się.
- Dziękuję. - Tylko to zdołał powiedzieć.
- Twoja rodzina nadal nic nie wie o twoim zamiłowaniu do sztuk walki?
- Nie. Nigdy im o tym nie powiedziałem.
- A masz jeszcze pas?
- Oczywiście, zatrzymałem go na pamiątkę.
- Ok, to ja cię już nie będę tutaj przetrzymywał. Jutro o 16:00 jest trening, dostaniesz na nim kimono i poznasz innych uczniów, a teraz zmykaj, innym razem opowiesz mi o tym co się z tobą działo.

- Ok. - Odpowiedział brązowooki i zadowolony wrócił do domu. Był zmęczony po podróży i jeszcze dzisiejszych przeżyciach, więc zaraz po kolacji, umył się i przebrany w piżamę wskoczył do łóżka. Pomimo wczesnej pory zasnął błyskawicznie z szerokim uśmiechem na ustach.

* - Fragment piosenki napisanej przeze mnie.
********
I jak, podoba wam się? Sama nie wiem, ale rozdział ten chyba wyszedł całkiem długi. Ostatnio dużo myślałam nad tym co będę robiła po zakończeniu tego bloga i zaraz wstawię ankietę, w której będziecie mogli głosować, aby pomóc mi podjąć decyzję. Mam nadzieję, że mi pomożecie.
Uwielbiam tą piosenkę, szczególnie w ich wykonaniu. Chociaż jest krótka, daje przekaz.
Całuski ;-* Marta Lynch.

niedziela, 15 września 2013

(44) 8. Dziwne zachowanie & Pomoc.

Nie mogę znieść jak ktoś w moim otoczeniu jest nieszczęśliwy, a ja nic nie mogę z tym zrobić.” - Ross Lynch.
*Oczami Rossa.*
Dzisiaj kolejny dzień naszego pobytu u cioci Rose w Paryżu. W tym mieście jest pięknie, ale i tak wolę nasze Los Angeles. Jak co dzień umyłem się i przebrany zszedłem na dół zrobić śniadanie, oczywiście były to naleśniki. Po pół godzinie śniadanie było już gotowe, a w jadalni zjawili się już wszyscy „wielbiciele mojej kuchni”. Usiadłem na moim stałym miejscu obok cioci Rose i mojej kochanej Laury. Wszyscy zrobili to samo, tylko dwie osoby zmieniły swoje miejsce. Byli nimi Ellington i Rydel. Zawsze siedzieli bardzo blisko siebie, w końcu są parą, a teraz siedzą po dwóch przeciwnych stronach stołu. To jest co najmniej dziwne, muszę później z każdym z nich porozmawiać. Śniadanie skończyliśmy jeść 20 minut później. Umyłem naczynia i wszedłem do salonu. Zastałem tam Ell'a, Rikera i Rocky'ego siedzących na kanapie. - Ellington Lee Ratliff musimy poważnie porozmawiać. - Powiedziałem do przyjaciela. On nic nie odpowiedział tylko wstał i ruszył za mną do mojego pokoju. Po chwili oboje siedzieliśmy na łóżku.
- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Zapytał wyraźnie ciekawy Ell.
- O tobie i Rydel. - Powiedziałem, a na twarzy mojego przyjaciela znikąd pojawił się smutek. - Widzę, że coś między wami jest nie tak, a jeśli mi powiesz, spróbuję wam jakoś pomóc.
- Ok, my........ my zerwaliśmy. - Byłem zdziwiony jego odpowiedzią.
- Ale jak do tego doszło?
- Sam nie wiem, to się stało tego samego dnia, w którym pokazywałeś Laurze miasto. Przygotowałem dla Rydel wyjątkową randkę. Wszystko szło zgodnie z planem, ale przez moje tchórzostwo straciłem ją.
- Co się stało?
- Na końcu randki chciałem jej wyznać, że ją kocham, to by był mój pierwszy raz, ale Delly odebrała to tak jakbym chciał z nią zerwać i zapłakana wróciła do domu. Chciałem wyjaśnić tą całą sprawę, ale gdy spytała co chciałem jej powiedzieć znowu spanikowałem. Kocham ją, nie mogę bez niej żyć, a teraz czuję się podle, bo ją zraniłem. - Wyjaśnił na jednym tchu. Widać było w jego oczach poczucie winy i smutek. Znam się na ludziach i wiem, że Ell w tym momencie nie kłamał.
- Wierzę ci, że ją kochasz, a ona na pewno ciebie też, więc pomogę ci. - Powiedziałem.
- Serio?
- Tak, jesteś moim najlepszym przyjacielem, a Rydel to moja starsza siostra. Po za tym widzę jacy jesteście szczęśliwi będąc razem, a ja lubię jak mogę się przyczynić do czyjegoś szczęścia.
- Dzięki Ross, jesteś super. - Powiedział po czym mnie przytulił. Ja za to poklepałem go po plecach i rzekłem.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze....... Ok to ja idę z nią pogadać. - Powiedziałem i wyszedłem z pokoju, zszedłem na pierwsze piętro i zapukałem do drzwi Rydel. Już po chwili usłyszałem krótkie.
- Proszę. - Dlatego wszedłem do pomieszczenia. - O, hej Ross. - Powiedziała i próbowała wytrzeć łzy abym nie widział, że płakała, jednak nie udało jej się to.
- Wiem co się stało gdy byłem z Laurą wczoraj w mieście, czemu mi o tym nie powiedziałaś? - Zapytałem.
- Nie chciałam cię martwić moimi problemami. - Odpowiedziała Delly.
- Rydel, przecież wiesz, że mi zawsze możesz wszystko powiedzieć.
- Następnym razem na pewno ci powiem, dzięki, a Ell sam do ciebie przyszedł?
- Nie, sam to zauważyłem i przed chwilą z nim rozmawiałem.
- Aha.
- Ale teraz ty mi powiedz, czy go kochasz?
- Oczywiście, że tak, ale nigdy mu tego nie mówiłam. Zresztą on chyba tego do mnie nie czuje.
- A czemu tak sądzisz?
- Bo nigdy mi tego nie powiedział.
- A może on po prostu się boi.
- Może, sama nie wiem.
- Oj, chyba muszę już iść. Pa.
- Pa pa. - Wyszedłem z jej pokoju i wszedłem do swojego, na szczęście Ellington już dawno z niego wyszedł. Wziąłem do rąk kratkę papieru A4 i podzieliłem ją na połowę. Na pierwszej narysowałem różne kwiaty i serca, a na środku umieściłem napis „I Love You.” W środku laurki napisałem wierszyk, ale taki bez rymów.
    Jesteś całym moim światem. 
    Kocham cię, jednak boję się ci o tym powiedzieć. 
    Wiem, że możesz wziąć mnie za tchórza, 
    Ale to dlatego, że nigdy nikomu tego nie mówiłem. 
    Chcę, jednak żebyś wiedziała, że zależy mi na tobie jak na nikim innym. 
    Kocham cię całym moim sercem. 
    Uwielbiam twój uśmiech, twoje piękne oczy oraz twoje czułe słowa. 
    Chcę żebyś wiedziała, że kocham cię nad życie.”
Podpisałem się pod nim jako „Ellington Ratliff”. Wziąłem laurkę, wyszedłem z pokoju i wsunąłem ją pod drzwiami do pokoju Delly. Sam szybko się stamtąd ulotniłem i popędziłem do salonu. Zastałem tam Laurę. - Hej. - Powiedziałem i usiadłem obok niej na kanapie obejmując ją ramieniem.
- Hej, a ty co taki zadowolony? - Zapytała brązowooka z zaciekawieniem.
- A nic. - W tej chwili obok nas pojawił się także Ellington.
- I co Ross? Rozmawiałeś z nią? - Zapytał.
- Tak, ziarnko wybaczenia zasiane, a plon już się wzbija. - Powiedziałem niczym poeta. W tej samej chwili do salonu szybko wbiegła Rydel i mocno przytuliła Ell'a. Tylko ja wiedziałem o co chodzi.
- Ell, przepraszam. - Powiedziała. - Ja też cię kocham.
- Co? - Zapytał zdziwiony chłopak.
- No, czytałam tą laurkę, którą wsunąłeś mi pod drzwi, a ten wiersz i rysunki są piękne. - Powiedziała i znów przytuliła chłopaka. On jako, że był zwrócony przodem w moją i Laury stronę powiedział bezgłośnie „To twoja sprawka?”, a ja zadowolony z siebie i śmiechem na ustach pokiwałem twierdząco głową.
- No gołąbeczki to teraz możecie się przejść i następnym razem jak będziecie mieć jakiś problem, przyjdźcie z tym do mnie, a nie od razu ze sobą zrywajcie, ok?
- Ok. - Powiedzieli i wyszli.
- Nie wiedziałam, że oni się rozstali. - Powiedziała Laura tuż po ich wyjściu.
- Ja też, do dzisiaj.
- Fajnie, że im pomogłeś.
- Tak, ja też się cieszę. - Powiedziałem. Potem razem z Laurą oglądaliśmy film, a właściwie to filmy. Skończyliśmy akurat gdy ciocia Rose nakładała dla nas kolację, tym razem przyrządziła lazanię. Była przepyszna, chyba nigdy nie dorównam jej moimi wypiekami.
- Dobra dzieci, kto dzisiaj zmywa? - Zapytał tata, jednak nastała cisza, którą dopiero ja przerwałem.
- Ja pozmywam.
- Ross, ale ty zmywałeś wczoraj. - Powiedziała mama.
- I co z tego? Pozmywam naczynia do końca naszego pobytu, a oni niech cieszą się wyjazdem.
- Coś się stało Ross? - Zapytała ciocia.
- Nie..... Ja lepiej pójdę pozmywać. - Powiedziałem chcąc uniknąć tematu i wszedłem do kuchni. Stanąłem przy zlewie i odkręciwszy kran zacząłem zmywać naczynia. W pewnej chwili poczułem, że ktoś obejmuje mnie od tyłu, jednak nie była to Laura. Odwróciłem się, a przed sobą zastałem Rydel.
- Dziękuję. - Powiedziała.
- Za co? - Zapytałem nie wiedząc o co chodzi.
- Ell powiedział mi co zrobiłeś, chodzi o tą laurkę.
- A tak, ja po prostu ją kupiłem. - Skłamałem.
- Jasne. - Delly widocznie mi nie wierzyła, bo powiedziała to ironicznie. - A tak właściwie to czemu nam pomogłeś?
- Bo widzę jak się nawzajem uszczęśliwiacie, a bez siebie jesteście jak ciało bez wody. Dlatego wam pomogłem, bo zasługujecie na szczęście. - Odpowiedziałem i uśmiechnąłem się, blondynka odwzajemniła mój gest.

- Dziękuję, jesteś najlepszym bratem na świecie. - Powiedziała i mnie przytuliła. Ja zrobiłem to samo. Po chwili moja siostra wyszła z kuchni, a ja kontynuowałem zmywanie naczyń. Gdy skończyłem poszedłem się umyć, a następnie spać.
*******
Podoba wam się? Dzisiaj miałam katar, więc siedziałam domu i pisałam nowe rozdziały. Szkoda, że jutro znów do szkoły. Tak mi się nie chce iść, chociaż mam na 8:55.
Całuski ;-* Marta Lynch.
P. S. Widzieliście pocałunek Auslly?

piątek, 13 września 2013

(43) 7. Tajemniczy sen & Powracające myśli.

Obiecaj mi jedno – nigdy mnie nie opuścisz i nie przestaniesz kochać.” - Ross Lynch.
*Oczami Rossa.*
„Idę sobie spokojnie parkiem w LA, a tu nagle widzę w oddali Laurę, lecz ona nie jest sama. Jest w towarzystwie...... Cody'ego? Ale on przecież mieszka w innym mieście, więc skąd mógł się wziąć w Los Angeles? Chłopak zaczyna się do szatynki zbliżać, a ona robi to samo. Wkrótce między nimi następuje pocałunek. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oni dobrze wiedzą, że ich obserwuję, a mimo to nadal się całują. W końcu brązowooka do mnie podchodzi i mówi. - Myślałeś, że cię kocham? Że jesteś dla mnie wszystkim? Myliłeś się, teraz kocham Cody'ego. - Dziewczyna i chłopak znikają, a ja zostaję sam. Nagle jakiś głos mówi.
- Jeśli myślisz, że twoje życie już zawsze będzie takie piękne i kolorowe, jesteś w wielkim błędzie. Nic nie trwa wiecznie.” - W tej chwili się obudziłem. Co ten sen może oznaczać? Czy to jakiś znak? I czemu pojawił się w tym wszystkim Cody? Pewnie zastanawiacie się kim jest Cody. Już wam to wszystko wyjaśniam, otóż ja i Cody od zawsze za sobą nie przepadaliśmy. To on zawsze rozkochiwał w sobie i zabierał mi każdą moją dziewczynę nim ją pocałowałem. Dlatego nie miałem szansy na ten pierwszy pocałunek, dopiero przy Laurze było inaczej. Cody nie zabrał mi tylko Mai, ale zrobił to Avan, więc tak naprawdę nie zabrał mi tylko Laury, ale co będzie jak on nas znajdzie i ona będzie jego kolejną ofiarą? Moje uczucie do Laury jest zupełnie inne niż do moich wcześniejszych dziewczyn, jest o wiele silniejsze. Dlatego najbardziej cierpiałbym gdyby Cody zabrał mi ją, rodzinę oraz przyjaciół. Oni są dla mnie wszystkim. - „Ale teraz nie pora na użalanie się nad swoim życiem tylko pora wstać z wyrka, przygotować śniadanie i udawać, że nic takiego się nie stało.” - Pomyślałem i tak zrobiłem, wstałem z łóżka, wziąłem szybki prysznic i przebrany udałem się do kuchni. Jest 6:00, a o tej porze wszyscy jeszcze śpią, nawet w LA to ja wstaję najszybciej, może dlatego nazywają mnie „rannym ptaszkiem”. Wszedłem do kuchni i wziąłem się za przygotowywanie posiłku. Moim dzisiejszym specjałem były naleśniki, bo jak wam wiadomo wczoraj obiecałem cioci robić je codziennie w czasie naszego pobytu w Paryżu. Po 35 minutach wyczerpującej pracy 30 naleśników z owocami było już gotowych. Ułożyłem je tak samo jak poprzedniego dnia i tym razem postanowiłem obudzić każdego z osobna. Wszedłem na górę i pierwszy w kolejności był tymczasowy pokój Rikera i Ell'a. Wszedłem do nich i powiedziałem głosem lokaja. - Panowie śniadanie gotowe, więc zapraszam do jadalni. - Chłopacy od razu wstali z łóżek i popędzili we wskazanym przeze mnie kierunku. Wyszedłem z ich pokoju i wszedłem do pomieszczenia obok, był to pokój Rydel. Stanąłem na środku pokoju i rzekłem. - Pani ulubione naleśniki z owocami i cukrem pudrem właśnie zostały podane do stołu. - Dziewczyna wstała z łóżka i wyszła bez słowa, dziwne. W dalszym budzeniu szło tak samo, tylko często zmieniałem swoją gadkę. Gdy wszyscy byli już na dole wszedłem na drugie piętro i zapukałem do pokoju Laury, jednak ona nie otwierała. - „Pewnie śpi.” - Pomyślałem i pewnym krokiem wszedłem do pomieszczenia. Podszedłem bliżej jej łóżka i nachylając się nad śpiącą dziewczyną powiedziałem. - Królewskie śniadanie gotowe. - Po czym szeroko się uśmiechnąłem. Dziewczyna wstała z łóżka i tak samo jak ja się uśmiechnęła. Po chwili zeszła na śniadanie. Ja za to wszedłem jeszcze do mojego tymczasowego pokoju i wziąłem z niego mój szkicownik z ołówkiem i kredkami oraz śpiewnik z długopisem. Czuję, że mam dzisiaj natchnienie, więc muszę tylko gdzieś w spokoju usiąść i przelać moje myśli na papier. Wszystko schowałem do plecaka i założyłem go na plecy, a sam wziąłem w rękę deskorolkę, którą na wszelki wypadek zabrałem z „miasta aniołów”. Zszedłem na dół gdzie akurat była moja ciocia i rodzice. - Jadę się przewietrzyć, kupić coś? - Powiedziałem.
- Nie synku, ale właściwie to czemu nagle tak wzięło się na samotne wyjście? - Zapytał mój tata.
- Sam nie wiem, muszę się dotlenić i pozbierać myśli. - Odpowiedziałem.
- Ok, tylko uważaj na siebie i nie wracaj zbyt późno. - Powiedziała mama.
- Ok, to pa.
- Pa. - Powiedzieli wszyscy, a ja wyszedłem z domu. Jadąc na deskorolce kierowałem się w doskonale znane mi miejsce. Zawsze tam przychodziłem gdy miałem doła, albo po prostu, tak jak dzisiaj, chciałem w spokoju tworzyć.
*Tymczasem w domu ciociu Lynch. (Oczami narratora.)*
- Wasz syn zawsze taki jest? - Zapytała pani Rose popijając herbatę.
- Jaki? - Zapytała Stormie.
- No, taki tajemniczy. - Odpowiedziała jej kobieta.
- Tak, z resztą sama pamiętasz jak w czasie pobytów u ciebie, Ross często wychodził z domu i gdzieś znikał. - Wyjaśnił Mark.
- Tak, zawsze wychodził smutny i zdołowany, a wracał zadowolony i uśmiechnięty.
- Właśnie, czasami wydaje mi się, że on jest najbardziej dojrzały z całej piątki naszych rozbrykanych owieczek. - Powiedziała Stormie.
- Masz rację kochanie, on zawsze był inny niż reszta. - Potwierdził jej mąż.
- Ciekawe co jest tego powodem. - Znów odezwała się Rose.
- Właśnie. - Powiedziało małżeństwo, jednak na tym skończyła się ich rozmowa.
*U Rossa. (Jego oczami.)*
Wreszcie dojechałem na miejsce. Była to mała polanka nieopodal miasta. Przez te wszystkie lata wcale się nie zmieniła. Usiadłem sobie wygodnie na zielonej trawce i zacząłem rysować. Cieszę się, że jest coś dzięki czemu mogę wyrazić moje uczucia, wiadomo, że są to dwie rzeczy – muzyka i sztuka. Są to dwie z moich wielu pasji, o tej drugiej nie wie nawet moja rodzina. Oni wiedza tylko o muzyce, gotowaniu i sporcie, ale o reszcie nie mają zielonego pojęcia, a ja nawet się z tego cieszę. Nie żebym nie miał do nich zaufania czy coś w tym rodzaju, ale po prostu wolę tą informację zostawić dla siebie. Po dłuższej chwili miałem już gotowy jeden rysunek. Potem następny i jeszcze kolejny. Na każdym z nich była ta łąka, na której się obecnie znajduję. Już trochę zmęczony rysowaniem włożyłem szkicownik i akcesoria do plecaka i wyjąłem mój śpiewnik z długopisem. Często zapisuję w nim moje myśli, ale tych piosenek też nikomu nie pokazuję, bo te, które piszą Riker i Rocky są sto razy lepsze, a moje nie nadają się nawet do śpiewania solowego, a co dopiero zespołowego. Jednak przy napisaniu odpowiedniej piosenki potrzeba więcej czasu niż w rysowaniu. Ja jednak w związku z tym, że miałem tak zwane „FLOU” napisałem piosenkę już po 10 minutach.
Przez ten jeden głupi sen wszystkie złe wspomnienia do mnie wracają.
Przypominam sobie ile bólu w swym życiu doznałem.
Czuję wtedy smutek, bo to wszystko przez jednego człowieka, który zabrał mi wszystko.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.
Przez ten jeden głupi sen wszystkie złe wspomnienia do mnie wracają.
Przypominam sobie ile bólu w swym życiu doznałem.
Przypominają mi się te wszystkie dziewczyny, które przez niego mnie zdradziły.
Przez ten jeden głupi sen wszystkie złe wspomnienia do mnie wracają.
Przypominam sobie ile bólu w swym życiu doznałem.
Czuję wtedy smutek, bo to wszystko przez jednego człowieka, który zabrał mi wszystko.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.
Przez ten jeden głupi sen wszystkie złe wspomnienia do mnie wracają.
Przypominam sobie ile bólu w swym życiu doznałem.
Czuję wtedy smutek, bo to wszystko przez jednego człowieka, który zabrał mi wszystko.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.
To on za każdym razem sprawiał, że tak bardzo cierpiałem.”*
Nie była ona najlepsza, ale dzięki niej poczułem się lepiej, bo chociaż w czasie gdy ją pisałem przypomniał mi się dzisiejszy sen, czułem w sercu ulgę. Spojrzałem na zegarek. - „Już 15:30!” - Wykrzyczałem w myślach. - „Jak ten czas szybko leci.” - Pomyślałem. Wstałem z zielonej trawy i pojechałem na deskorolce z powrotem do domu. Gdy przekroczyłem próg drzwi wejściowych zauważyłem, że wszyscy siedzą w jadalni. - „Pewnie jedzą obiad.” - Pomyślałem i wszedłem na górę. Zostawiłem deskorolkę i plecak w pokoju i dołączyłem do mojej rodziny w jadalni.
- Witaj Ross. - Zaczęła ciocia Rose. - Weź sobie odgrzej obiad i siadaj z nami. - Ja wykonałem jej polecenie i udałem się do kuchni. Wyjąłem z lodówki ziemniaki i paluszki rybne i wstawiłem je do mikrofalówki. Nagle poczułem, że ktoś mnie od tyłu przytula, wiedziałem, że to Laura. Odwróciłem się w jej stronę. - Gdzie byłeś cały dzień? - Zapytała. 
- W takim moim tajemniczym miejscu, zawsze podczas pobytu u cioci tam chodzę, aby w samotności... - W tym momencie urwałem, bo nawet Laurze nie chciałem zdradzać moich prawdziwych powodów przychodzenia tam.
- Aby w samotności co robić? - Zapytała zaciekawiona brązowooka.
- Pomyśleć. - Odpowiedziałem. W sumie to nie kłamałem, bo przychodzę na tą łąkę także w celu odpoczynku.
- Aha. - Na szczęście Laura nie zadawała kolejnych pytań. Po chwili rozmowy wyjąłem z mikrofali wcześniej wstawione tam danie i poszedłem z nim do jadalni. Usiadłem obok rodziców i cioci, którzy prowadzili zawziętą konwersację na jakiś tam temat, sam nie wiem o czym mówili, bo ich nie słuchałem. Nikogo nie słuchałem, tylko pogrążyłem się w swoich myślach. Znalazłem się w zupełnie innym świecie, z dala od rodziny. Przez cały dzisiejszy dzień próbowałem zapomnieć o tym śnie z Cody'm, ale czegokolwiek bym nie zrobił moje myśli wciąż wracają w to samo miejsce. Od tego wszystkiego zaczyna mnie już boleć głowa. - Ross. - Usłyszałem jakiś głos. - Ross. - Znów go usłyszałem, ale tym razem był dwa razy głośniejszy. Po chwili zreflektowałem się, że owy głos należy do Laury. Gwałtownie zszedłem na ziemię.
- Tak? - Powiedziałem. - Wybacz, zamyśliłem się.
- I to nawet bardzo, bo nawet nie tknąłeś obiadu. - Powiedziała ciocia.
- Wybacz ciociu, ale jestem po prostu zmęczony, pójdę się położyć, a obiad zjem później.
- Dobrze. - Odpowiedziała, a ja wszedłem na górę do swojego pokoju i położyłem się. Po chwili zasnąłem, ale znów śnił mi się ten sam sen co poprzedniej nocy. Tym razem obudziłem się z wielkim krzykiem, ale na szczęście nikt tego nie słyszał. Szybko wziąłem z szafki nocnej telefon i napisałem do Laury SMS'a, bo nie miałem siły, aby zejść do niej na dół. - „Laura, proszę cię przyjdź szybko do mojego pokoju, bo muszę z tobą porozmawiać. Proszę, to bardzo ważne.” - Dziewczyna nic nie odpisała tylko już po pięciu minutach pojawiła się obok mnie.
- To, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Zapytała na wstępie.
- Kochasz mnie? - Zapytałem, ale szatynka chyba nie do końca wiedziała jaki jest cel tego pytania. W końcu jednak odpowiedziała.
- Oczywiście, że tak, a co?
- To nie pytaj o nic więcej tylko obiecaj mi jedno – nigdy mnie nie opuścisz i nie przestaniesz kochać.

- Obiecuję. - Odpowiedziała, a ja ją przytuliłem. Ona odwzajemniła mój gest. Potem jeszcze chwilę rozmawialiśmy, a gdy Laura wyszła poszedłem spać. Tym razem nie śnił mi się żaden koszmar.
*******
Hej, hej i jest nowy rozdział. Wybaczcie, że o późniejszej godzinie niż zwykle, ale musiałam dokończyć pisać kolejny rozdział 2 sezonu i po prostu byłam zmęczona. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie i rozdział wam się podoba. Przy okazji życzę wam miłego weekendu, chociaż wy będziecie mieli szansę przez te dwa dni odpocząć, bo ja muszę iść jutro na 10:00 do szkoły i słychać jakiś zbędnych wykładów.
Całuski ;-* Marta Lynch.
P. S. Zaraz na stronę "Kontakt" dodam nazwę na moim nowym instagramie, jakbyście chcieli mnie odwiedzić.