*Narrator*
Ciężarna dziewczyna siedziała
przy swoim ukochanym przy szpitalnym łóżku. Jedną ręką głaskała
swój brzuch, natomiast drugą trzymała ukochanego za rękę. Kątem
oka co jakiś czas spoglądała na EKG nad łóżkiem blondyna. W
duchu modliła się, aby z tego wyszedł, aby po prostu otworzył
oczy, przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętniej jak
tylko mógł, by znów mogła poczuć ciepło jego ust. Delikatnie
pogładziła kciukiem jego bladą, zimną dłoń i spojrzała na
twarz. Był taki bezbronny i nieobecny, ze smutkiem wymalowanym na
twarzy.
- Pip – Usłyszała nagle i się
przestraszyła. - Piiiiipppppp – Znów ten sam dźwięk. To EKG,
Ross umierał.
- Panie doktorze! Panie doktorze! -
Krzyczała wybiegając z sali. - Mój narzeczony umiera! -
Powiedziała gdy znalazła lekarza. Zaprowadziła go do sali, a ten
szybko przeszedł do reanimacji. Nastolatkę wyprowadzono z sali,
gdzie schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać. Łzy leciały z
jej spuchniętych oczu niczym prawdziwy wodospad. Dziewczyna nie
potrafiła opanować potoku łez. Żałośnie płakała coraz ciężej
oddychając. Po chwili z sali wyszedł lekarz i podszedł do
opuchniętej na twarzy dziewczyny i z grobową miną spojrzał w
oczy.
- Bardzo mi przykro, ale pani
narzeczony nie żyje. - Usłyszała od niego, jednak nie chciała
tego pojąć. Lekarz oddalił się od niej, a ona opadła bezwładnie
na krzesło i zaczęła płakać jeszcze bardziej...
Dziewczyna obudziła się z koszmaru
cała zapocona i przestraszona. Jej ciało drżało ze strachu, a z
oczu leciały zimne łzy. Laura zrobiła się też blada niczym
ściana.
- Laura! - Powiedziała głośniej
Rydel, u której w pokoju spała szatynka. - Już dobrze. To tylko
koszmar. - Mówiła tuląc przyjaciółkę do siebie i głaskała ją
po włosach. W tej samej chwili Ellington śpiący w łóżku swojej
dziewczyny przebudził się z błogiego snu i spojrzał na
dziewczyny. Po chwili zrozumiał co się stało i stanął na równe
nogi.
- Pójdę zrobić nam herbatę. -
Powiedział i wyszedł. W tym samym czasie Laura wtulona w blondynkę
już się trochę uspokoiła. Coraz spokojniej oddychała i powoli
przestawała płakać.
- Rydel? - Zaczęła nastolatka, gdy
tylko się opanowała.
- Tak? - Zagaiła z zainteresowaniem
brązowooka.
- Nie chcę stracić Rossa. Wiem, że
wciąż mówię to samo, ale naprawdę nie chcę, żeby nasz syn
nigdy nie poznał własnego ojca. - Wybełkotała po czym odgarnęła
za ucho kosmyk wilgotnych jeszcze i posklejanych włosów.
- Ja wiem Lau, ale jedyne co możemy
zrobić to mieć nadzieję. Muszą złapać tego co mu to zrobił.
Nie martw się, Ross na pewno chciałby żebyś się nie zamartwiała.
- Starała się pocieszyć dziewczynę młoda Lynch. Kilka sekund
później do pokoju wrócił Ellington z trzema gorącymi herbatami na
tacce i wręczył po jednej filiżance dziewczynom.
- Zaparzyłem ci Laura zioła na
uspokojenie, mam nadzieję, że pomogą. - Rzekł i przytulił
dziewczynę pocieszająco.
- Dziękuję, Ell. - Odpowiedziała mu
i wzięła łyk napoju. Po kilku minutach była już spokojniejsza,
jednak bała się zasnąć.
- Spokojnie, jesteśmy przy tobie. -
Rzekła Rydel głaszcząc młodą Marano po ramieniu, a ta tylko
ciężko westchnęła i spojrzała na gwiazdy za oknem.
<Kilka minut później>
Noc,
bezchmurne niebo i jeden telefon, który zapoczątkował ciąg
nieodwracalnych, strasznych wydarzeń. Godzina druga w nocy i nagle
zaczął dzwonić telefon. Mark, któremu dopiero niedawno udało się
zasnąć podniósł się ospale i odebrał połączenie.
-
Dobry wieczór, przepraszam, że nie pokoję, ale stan pana syna
gwałtownie się pogorszył. Robimy wszystko co w naszej mocy, jednak
obawiam się, że chłopak umrze. Mógłby tu pan przyjechać z jego
rodziną gdyby trzeba było się z nim pożegnać? - Wyjaśnił
lekarz dając mężczyźnie chwilę do namysłu.
-
Oczywiście - powiedział starając się powstrzymać łzy i
rozłączył się. Teraz najgorsze przed nim - poinformowanie o
wszystkim rodziny. Spojrzał na żonę i zachowując trzeźwość
umysłu szturchnął ją lekko w ramię. - Kochanie, wstawaj. Trzeba
jechać do szpitala. - Powiedział szybko załamanym głosem.
-
Co się stało? - Zapytała otwierając zaspane oczy. Po chwili
jednak rozbudziła się i usiadła na łóżku. - Coś z Rossem? -
Zapytała przerażona i zaniepokojona.
-
Wyjaśnię ci w samochodzie. Obudź dzieci. Musimy szybko jechać. -
Polecił i szybkim krokiem podążył w stronę toalety. W tym samym
czasie Stormie założyła na siebie pierwsze co wyjęła z szafy i
wręcz pobiegła do pokoi dzieci.
-
Riker obudź się, jedziemy do szpitala. - Powiedziała Stormie
budząc pierwszego syna. Ten przebudził się niemal natychmiast,
jednak o nic nie pytał. Następny był Rocky, a potem Ryland. Na
końcu zaś Stormie weszła do pokoju jedynej córki, w którym
wiedziała, że śpią dziś trzy osoby.
-
Laura, Rydel, Ell, ubierzcie się, jedziemy do szpitala. - Zaleciła
blondynka widząc, że dzieci nie śpią.
-
Co się stało? - Zapytała Laura, jednak nie otrzymała odpowiedzi –
pani Lynch szybko wyszła z pomieszczenia. Po zaledwie 5 minutach
wszyscy byli gotowi i wsiedli do samochodu. Mark szybko odpalił
samochód i już po chwili pędził w nocnym świetle lamp Los
Angeles. W tej chwili liczyła się dla nich każda sekunda, więc
bardzo niecierpliwili się gdy musieli stać na światłach. Na
szczęście w końcu dotarli do szpitala – po 15 minutach.
Najbliżsi Rossa wparowali do placówki jak torpeda. Szybko popędzili
do szpitala, który akurat wyszedł z sali z grobową miną.
-
Bardzo mi przykro, ale pan Ross umarł. Niestety nie dało się nic
zrobić. Krwiak w jego mózgu pękł i doszło do wylewu. –
Powiedział starając się zachować kamienny spokój. Mimo wszystko
żaden lekarz nie lubi gdy na jego rękach umierają pacjenci, ale
cóż. Takie minusy tego zawodu, trzeba się liczyć z tym, że
czasem ktoś z tego nie wyjdzie. - Możecie się z nim pożegnać,
ale maksymalnie po dwie osoby. - Dodał i odszedł zostawiając
bliskich umarłego pogrążonych w czarnej rozpaczy. Wszyscy milczeli
nie wiedząc co teraz zrobić. Ich dotychczas piękny świat po prostu
legł w gruzach. Właśnie zmarła ważna dla nich osoba – brat,
syn, przyjaciel, chłopak. Jego serce po prostu przestało bić, a
zatem oznaczało to koniec. Historia dobiegła końca, bo jak można
chcieć tworzyć ją dalej gdy główny bohater, który spajał
wszystko i wszystkich razem po prostu nas opuścił? Bez zapowiedzi,
nawet nie raczył wspomnieć słowem, że odchodzi.
-
Mogę wejść pierwsza? - Zapytała w końcu Laura ocierając łzy.
Mocno blada spojrzała na resztę.
-
Jesteś pewna? - Zagaiła Stormie martwiąc się o nastolatkę.
-
Tak. - Rzekła prostując się po czym weszła do sali, w której
leżał martwy Ross. - Ross, wciąż nie nie mogę uwierzyć, że
umarłeś. - Przemawiała do bezwładnego ciała blondyna. - To się
stało tak nagle i nie byłam na to gotowa. Ciężko mi zrozumieć,
że już nigdy nie poczuję smaku twoich ust, nie zobaczę uśmiechu
na twarzy. To niesprawiedliwe, że spotkało to akurat ciebie. -
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. - Ten typ odpowie za
twoją śmierć, obiecuję ci to. - Po tym wstała i pocałowała
umarłego w policzek po czym odwróciła się szybko nie chcąc, by
poleciały jej łzy. - Żegnaj Ross. - Powiedziała po raz ostatni i
pospiesznie wyszła z sali. Zachowując kamienny spokój poprosiła,
aby ktoś ją odwiózł. Zrobiła to Rydel, która chwilę później
zdążyła pożegnać się z bratem. Dołączył do nich Ellington i
Rocky, a po chwili i cała rodzina. Wszyscy wracali w kompletnej
ciszy. Laura patrzyła w szybę oglądając nocne iluminacje Los
Angeles. O czym teraz myślała? Ciężko powiedzieć, pewnie sama
tego nie wiedziała. Przed jej oczami przewijały się wspomnienia
jej i Rossa – ich rozstanie, pierwszy pocałunek, poznanie. Wciąż
nie potrafiła pojąć jak właściwie doszło do śmierci chłopaka,
jednak obiecała sobie, że dowie się kto jest za nią
odpowiedzialny i postawi przed sądem.
Po
przyjeździe pod dom Lynchów Laura poszła do siebie. Chciała teraz
być sama i spróbować choć na kilka godzin zasnąć, w końcu jej
dziecko potrzebowało snu. Właśnie – dziecko, jedyna pamiątka po
Rossie, która zawsze z nią będzie. Jedyna cząstka jego osoby,
która nigdy nie opuści.
Laura
nie miała siły się myć. Po prostu położyła się na łóżku i
zaczęła płakać. Dopiero po kilkunastu minutach – wycieńczona –
zasnęła wtulona w poduszkę.
Koniec
nie zawsze jest szczęśliwy. Czasem bywa bolesny i przeszywający.
Zatem, czy powinno się żyć dalej i kontynuować historię, której
koniec jest nieunikniony? Ale właściwie... czy to aby na pewno
koniec?
****************
Wiem, wiem, zawaliłam. Długo nie było rozdziału, ale macie. Zadowolone mordeczki? Jak wam się podoba? Jeszcze z dwa rozdziały, epilog i koniec. Mam nadzieję, że wam się podoba. Piszcie w komentarzach swoje opinie.
Madame Lynch
- Dobry wieczór, przepraszam, że nie pokoję, ale stan pana syna gwałtownie się pogorszył. Robimy wszystko co w naszej mocy, jednak obawiam się, że chłopak umrze. Mógłby tu pan przyjechać z jego rodziną gdyby trzeba było się z nim pożegnać? - Wyjaśnił lekarz dając mężczyźnie chwilę do namysłu.
- Oczywiście - powiedział starając się powstrzymać łzy i rozłączył się. Teraz najgorsze przed nim - poinformowanie o wszystkim rodziny. Spojrzał na żonę i zachowując trzeźwość umysłu szturchnął ją lekko w ramię. - Kochanie, wstawaj. Trzeba jechać do szpitala. - Powiedział szybko załamanym głosem.
- Co się stało? - Zapytała otwierając zaspane oczy. Po chwili jednak rozbudziła się i usiadła na łóżku. - Coś z Rossem? - Zapytała przerażona i zaniepokojona.
- Wyjaśnię ci w samochodzie. Obudź dzieci. Musimy szybko jechać. - Polecił i szybkim krokiem podążył w stronę toalety. W tym samym czasie Stormie założyła na siebie pierwsze co wyjęła z szafy i wręcz pobiegła do pokoi dzieci.