piątek, 24 czerwca 2016

EPILOG

*Narrator*
Kobieta patrzyła na Rossa od dobrych kilku minut. W końcu ocknęła się i wyszła z sali. Nastolatek, którym targały sprzeczne emocje, usiadł na łóżku i podparł się rękami. Ujął twarz w dłonie i przeczesał ręką blond grzywę. Po chwili w pokoju było słychać tylko ciche westchnięcie chłopaka. Nie wiedział co się dzieje. Zastanawiał się czy to jawa, czy sen. Miał wrażenie, że tamta kobieta go widziała, ale powtarzał sobie, że to niemożliwe – przecież umarł. Odszedł z tego świata, jednak nikt jeszcze nie wskazał mu dokąd powinien się udać – Nieba czy Piekła.
Po dobrych kilku minutach w progu pojawiła się pielęgniarka sprzed kilku chwil w towarzystwie lekarza. Była roztrzęsiona, więc łatwo wytłumaczyć fakt, iż kurczowo trzymała doktora za ramię i szła krok w krok za nim.
- P.. pan też go widzi? - Zapytała łamiącym głosem wskazując na chłopaka, który po ich wejściu znacznie się ożywił.
- Tak, panno Matthews. Też widzę tego chłopaka. - Powiedział zachowując trzeźwość umysłu. - Kim jesteś? Ta sala była zamknięta i leżał w niej chłopak, który umarł. Co się z nim stało? I skąd się wziąłeś? - Zwrócił się do zbitego z tropu chłopaka, do którego dopiero teraz wszystko zaczynało docierać. Spojrzał na swoje dłonie – były widocznie, a nie tak jak kilka godzin temu, niemal przezroczyste. Dotknął dłonią policzka – czuł dotyk, a wcześniej go nie było. Dopiero teraz wszystko zaczynało się układać w logiczną całość. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale czuł wszystko w zacięgu dotyku. Czuł uginający się pod nim miękki materac. Czuł delikatną, bawełnianą piżamę szpitalną, która sięgała mu przed kolana. Czuł także muskające go po skórze twarzy delikatne kosmyki rozjaśnionych włosów. To wszystko czuł i chwilę zajęło mu nim to wpoił. Nic nie było już takie samo. W głowie miał kompletny chaos, jednak jednego był pewien – żył. Naprawdę żył. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się wrócić do żywych, ale nie to było teraz najistotniejsze.
Blondyn spojrzał spod firanki czarnych rzęs i przyjrzał się twarzy lekarza. Nie wyrażała żadnych emocji, przez co brązowooki nie wiedział czy ma się spodziewać awantury i wyrzucenia ze szpitala czy wyjaśnień i zrozumienia. Westchnął, po czym wstał – nadeszła pora na odpowiedź.
- Zdaje się, że to ja jestem tym zmarłym chłopakiem. - Odpowiedział robiąc krok w stronę rozmówców.
- Ross Lynch? - Zapytał ordynator, aby się upewnić co do swoich przypuszczeń.
- Mhm – Odrzekł krótko i poprawił szpitalną koszulę.
- To przecież niemożliwe. - Zdziwił się doktor. - Miałeś wylew i... - Przerwał na chwilę, po czym wyprosił pannę Anę argumentując swoje stanowisko roztrzęsionym stanem kobiety. - ...nie miałeś szans. - Powiedział szeptem gdy zamknęły się za nimi drzwi. Jakby się bał, że ktoś ich usłyszy. A może nie chciał przestraszyć Rossa?
- Ja sam tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało, ale żyję. To chyba najważniejsze. - Wyjaśnił szukając wzrokiem ubrań.
- Toż to istny cud. - Skomentował.
- Mogę wyjść ze szpitala? - Zapytał odnajdując torbę z ubraniami.
- Najpierw musimy zrobić ci badania, a potem zobaczymy. - Odpowiedział i dał czas Rossowi na zastanowienie. Po chwili obaj zniknęli w szpitalnym korytarzu.

<Kilka minut później, dom Lynchów>
Riker, Rocky, Ryland, Rydel, Ellington, Laura, Stormie i Mark siedzieli w salonie próbując się zmusić do normalnie spędzonego czasu. Już nie płakali po kątach i nie chodzili ze zwieszonymi głowami. Teraz z zaciekawieniem patrzyli w telewizor oglądając siódmą część „Star Warsów” i pałaszując nachosy oraz paluszki. Od czasu do czasu śmiali się lub uśmiechali, ale przez większość trwania seansu z grobowymi minami patrzyli w ekran telewizora. Nikt się nawet nie silił na rozmowę – czasem może była to krótka pogadanka o wybranym piciu, albo jeszcze krótrzy komentarz dotyczący sceny w filmie, jednak większą część czasu wypełniał tylko dźwięk telewizora. Dochodziła 20 gdy film dobiegł końca.
- Obejrzyjmy coś jeszcze. - Powiedziała Laura szczelnie otulając się beżowym, puchatym kocem. Dzisiaj miała spać u Rydel. Wszyscy ustalili, że przez kilka następnych dni, a może nawet tygodni nie będzie zostawała na noc sama. Dlatego też codziennie śpi u kogoś innego: Rydel, Vanessy, Rikera itd. Dzięki temu choć na chwilę może zapomnieć o żałobie po Rossie.
- Może „Igrzyska śmierci”. - Zaproponowała Rydel na co Riker się uśmiechnął.
- Może być. - Powiedziała Stormie bez żadnych uczuć. Nie chciała dać po sobie poznać, że cierpi. Niestety, słabo jej to wychodziło. W tym samym czasie Rydel podmieniła płytę DVD ze „Star Warsami” na „Igrzyska śmierci” i wcisnęła odtwarzanie. Po tej czynności usiadła pomiędzy Laurą a swoim chłopakiem i przykryła się kocem tego drugiego. Minuty mijały, sceny w filmie leciały jak z bicza strzelił, a w domu rodziny Lynch wciąż nie działo się nic szczególnego. Wszyscy ograniczali się jedynie do wpatrywania w telewizor, a od czasu do czasu jedzenia lub picia.
Nagle usłyszeli jak ktoś przekręca klucz w zamku, a po chwili powoli otwiera drzwi. Ożywieni tym dźwiękiem znacząco na siebie spojrzeli i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Rocky szybko ściszył telewizor, Riker sięgnął po coś twardego i stanął przy wejściu do salonu tak, aby potencjalny złodziej go nie zauważył. Każdy z nich nasłuchiwał. Dzięki zgaszonym świetle prawie nikogo z nich nie było widać. Laura mocniej wtuliła się w przyjaciółkę, a ta ją uspokajała głaskaniem po włosach. Wszyscy w milczeniu czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili w ciemnym salonie pojawiła się równie ciemna postać. Ekran telewizora nadawał tylko zarys tej osobie. Nikt jednak nie miał pojęcia kto właśnie wkroczył do ich salonu. Wszyscy byli przerażeni, tylko Stormie zdawała się zachować powagę. Obserwowała każdy ruch milczącej postaci, która właśnie odkładała na podłogę swoją sportową torbę i dałaby sobie rękę uciąć, że skądś znała tego przybysza. Przymrużyła oczy i zaczęła analizować każdy element sylwetki stojącej przed nią osoby. Szybko zreflektowała się, że jest to chłopak, a po chwili była niemal pewna z kim właśnie ma do czynienia. Powoli podniosła się z kanapy ignorując uwagi najbliższych i najwolniej jak tylko mogła podeszła do chłopaka, zupełnie jakby bała się do spłoszyć. Będąc już wystarczająco blisko, zobaczyła odbijające się światło telewizora w jego oczach – tak samo roześmianych jak zawsze. Uśmiechnęła się pod nosem i wyciągnęła rękę, aby dotknąć policzka chłopaka. W tym samym czasie w pomieszczeniu panowała zupełna cisza, którą wypełniały tylko pojedyncze oddechy domowników.
Blondynka przejechała delikatnie opuszkami palców po twarzy chłopaka i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła już miała pewność kto przed nią stoi.
- To ty! - Wyszeptała niemal niesłyszalnie i rozłożyła ręce. Po chwili chłopak zamknął się w jej objęciach. Wtuliła się w chłopaka wdychając jego zapach i czując na policzku jego bawełnianą koszulkę. - Kocham cię synu. - Powiedziała zapalając światło w salonie dzięki czemu pozostali domownicy mogli zobaczyć kogo przytuliła Stormie. Ich rodzina w końcu była szczęśliwa, a w ich życiu w końcu zapanował spokój. Ross wrócił i tylko to się liczyło. Nieważne jak i dlaczego – ważne, że stał przed nimi cały i zdrowy.
Tego dnia Ross urodził się na nowo, jednak jego miłość do Laury tylko nasiliła się. W chwili gdy tamtego dnia wtulił ją do siebie i usłyszał jej przyspieszone bicie serca postanowił, że będzie najlepszym ojcem na świecie. Dziękował Bogu, że dostał kolejną szansę na nowe, lepsze życie.
Dzisiaj od tego wydarzenia minęło kilka dobrych lat, ale Ross i Laura są nadal szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci: synem i córką, a ponadto spodziewają się kolejnej dziewczynki. Mężczyzna, który o mały włos nie doprowadził do śmierci nastolatka, został złapany i skazany na wiele lat więzienia. Okazało się, że wynajął go Cody, który także trafił za kratki. Dzięki temu Ross, Laura oraz ich rodzina mogą żyć długo i szczęśliwie. NA ZAWSZE. Życzmy, więc im szczęścia, wytrwałości i jak najwięcej lat spędzonych razem. Jak najbardziej zasługują na to jak mało kto. BĄDŹCIE SZCZĘŚLIWI, RAURA!


KONIEC

*****************
Wiem, że rozdział miał być wcześniej, ale już jest. Chciałabym wam podziękować za ten czas, kiedy mogłam tworzyć dla was tego bloga. Jak mówi jeden cytat "
Każdy ko­niec to początek cze­goś nowego...".
Nie wiem czy będę prowadziła jeszcze bloga, ale na pewno nie kończę z pisaniem. Przede mną kolejny etap życia. Oprócz bloga skończyłam także gimnazjum. Dziękuję wam, że byliście ze mną w tych trudnych chwilach. Gdy odechciewało się żyć, zawsze byliście i czytaliście moje wypociny. Gdy wątpiłam w siebie, wy dawaliście mi siłę.
Będę za wami tęsknić. Życzę wam udanych wakacji i dalszych sukcesów w szkołach.
ŻEGNAJCIE
Madame Lynch

poniedziałek, 13 czerwca 2016

(104) 30. Spotkanie & Prawdziwy cud

*Ross*
Obudziłem się, a przed oczami miałem samą biel. Leżałem wśród mgły i patrzyłem w niekończącą się przestrzeń. Czy to jest niebo? Czy ja właśnie umarłem? I zostawiłem bliskich? Nie wiem. Próbowałem krzyczeć, lecz na marne. Czułem się jak postać w niemym filmie – niby otwierałem usta, ale nie mogłem nic powiedzieć. W okół panowała niczym niezmącona i doprowadzająca do rozstroju żołądka cisza. Co to za miejsce? Gdzie ja jestem? Nie potrafiłem się odnaleźć. Nawet ruszyć nie dałem rady – jakby jakaś siła trzymała mnie za nogi i umocowała do ziemi. Chciałem stąd uciec, znaleźć się we własnym łóżku, z dala od tego wszystkiego. Z bezsilności upadłem na ziemię i jak małe, karcone dziecko bojące się swojego oprawcy schowałem twarz w dłonie i zamknąłem oczy. Policzyłem do dziesięciu i w duchu modliłem się, aby to był tylko zły sen. Abym po prostu się obudził i znalazł w innym miejscu.
Po chwili powoli się podniosłem i odsłoniłem twarz. Otworzyłem oczy i poczułem, że śmiech wkradł się na moją twarz. Byłem w domu. Stałem w salonie mojego kochanego domu, a przede mną siedziała cała moja rodzina, Lau oraz Ell. - Wróciłem! - Krzyknąłem uradowany, jednak oni jakby mnie nie usłyszeli. - Jestem! - Powtórzyłem nieco głośniej, jednak i tym razem – cisza. Bez zastanowienia usiadłem na kanapie obok Rylanda i próbowałem zwrócić na siebie uwagę.
- Chyba czas zaplanować pogrzeb. - Rzekła moja rodzicielka siadając na kanapie. Zaraz... jaki pogrzeb? Kto umarł? - Ross zawsze marzył o małej uroczystości bez tłumu. - Dodała po chwili. Czyli, że ja umarłem? Przecież jestem tutaj, z nimi. Nie rozumiałem co się dzieje. Czułem się jak w jakimś horrorze.
- Zgadzam się, nie potrzeba nam jakieś wielkiej uroczystości pożegnalnej. Lepiej pożegnać się z nim w małym gronie. - Odezwał się Ryland, którego trzymałem za ramię. Jednakże miałem wrażenie, że nie ma pojęcia o moim istnieniu i nie czuje ani trochę mojego dotyku. Poniekąd było mi przykro, bo poczułem się olany. Po chwili wstałem i podszedłem do Laury. Przejechałem dłonią po jej policzku, jednak ona nawet nie zareagowała. Po chwili zdezorientowany usiadłem obok ukochanej i objąłem ją ramieniem. Po kilku sekundach spojrzała w moją stronę, jednak nie patrzyła mi w oczy. Nie widziała mnie, chociaż byłem obok. W tej chwili pierwszy raz od początku tej chorej sytuacji pomyślałem, że naprawdę umarłem. Odszedłem z tego świata i tylko stoję pomiędzy światami oczekując na pociąg do Nieba lub Piekła. Jednak, czy to prawda? Mimo wszystko wciąż nie potrafiłem pojąć jak do tego wszystkiego doszło i czy faktycznie jestem trupem. W tej chwili pomyślałem o szpitalu. O tym jak ratowali mnie lekarze. O tym jak słyszałem rozmowy moich bliskich w pokoju szpitalnym. Zamknąłem oczy przypominając sobie sceny ze szpitala. Chciałem się tam znaleźć. Przypominając sobie wszystko czułem jak rozmowy moich bliskich coraz bardziej milkną. W końcu nie słyszałem żadnego z nich, jednak moje oczy nadal pozostawały zamknięte. Po chwili jednak moje powieki otworzyły się. Byłem w sali szpitalnej i widziałem moje ciało – blade, bezwładne i bezbronne. Zupełnie samotny w pustej sali. Usiadłem przy własnym ciele. Byłem zwykłą, niewidoczną dla nikogo duszą. Nie chciałem odchodzić. Nie miałem prawa. Chciałem zostać, ale nie wiedziałem jak i czy to w ogóle możliwe.
*Laura*
Nadal nie potrafię pojąć, że Rossa już nie ma pomiędzy żywymi. Zawsze wyobrażałam sobie, że umrzemy oboje, w podeszłym wieku, trzymając się za ręce i razem nas pochowają w jednej trumnie. Nie mogę uwierzyć, że do tego nigdy nie dojdzie. Bez Rossa to tak jakbym straciła znaczącą połowę swojej duszy. Jakbym żyła na wpół świadoma. Wydaje mi się, że nie załamałam się tylko dlatego, że niedługo na świat przyjdzie mój syn. Jedyna pamiątka po Rossie, która będzie ze mną do końca mych dni. W przeciwnym razie chyba już dawno dołączyłabym do niego w niebie.
- Jak się czujesz Lau? - Zapytał Riker wkładając głowę przez uchylone drzwi. Wyrwał mnie z zamyślenia.
- Lepiej niż ostatnio. - Odpowiedziałam i pokazałam gestem aby wszedł do środka. Ten wykonał moje polecenie i usiadł na wprost mnie na parapecie. Oboje siedzieliśmy w byłym pokoju Rossa milcząc.
- Wiem, że to przeżywasz. - Powiedział po chwili klepiąc mnie po ramieniu.
- Dasz wiarę, że jeszcze kilka godzin temu słyszeliśmy jego śmiech? Nie mogę uwierzyć, że go już nie ma. Jest stanowczo za wcześnie. - Powiedziałam czując narastającą w gardle gulę. Za wszelką cenę nie chciałam patrzeć blondynowi w oczy. Bałam się, że zobaczy w nich przerażenie.
- Wiem Laura. - Rzekł po czym przytulił mnie. Nie wzbraniałam się, tego właśnie potrzebowałam. - Wiem. - Wyszeptał mi do ucha, a ja tylko mocniej wtuliłam się w jego pierś. Wciągając zapach jego perfum przypomniał mi się Ross. Jego cudowny zapach perfum od Betley'a, które zawsze pozostawiał na mnie po każdym przytuleniu. Jego ciepłe dłonie, które ujmowały moją twarz przed pocałunkiem. Jego delikatne wargi, które z czułością stykały się z moimi. Gęste i puszyste włosy, w których uwielbiałam topić dłonie. Okropnie za nim tęsknię. Chciałabym żeby na był tu – zamiast Rikera i tulił mnie do siebie z miłością i pożądaniem. Dzięki niemu nie płakałabym teraz tylko z zainteresowaniem i uśmiechem badałabym każdy element jego garderoby. Gdyby tylko dało się cofnąć czas...
*Ross*
Nie wiem ile czasu minęło odkąd znalazłem się w sali, ale byłem pewny, że co najmniej kilka godzin. Wpatrywałem się w swoje martwe ciało i zastanawiałem się czy jest możliwe abym z powrotem znalazł się pośród żywych. Wciąż się dziwię czemu nie zabrali stąd mojego ciała, ale może nie mają miejsca wśród trupów, a może... A może jest jeszcze szansa.
- Co tam Ross? - Zagaiłem po chwili nie wiedząc właściwie czemu mówię do własnego ciała. - Niedługo pewnie cię stąd zabiorą. - Dodałem po chwili. - Czemu odszedłeś w tym momencie? Dlaczego się poddałeś? Jesteś młody, masz całe życie przed sobą, a ty tak po prostu odpuściłeś? Ja – jako twoja dusza – się na to nie zgadzam. Nie możesz. Powinieneś żyć, zostać ojcem. Byłeś gotowy zrezygnować z muzyki i aktorstwa dla rodziny, więc dlaczego nie dali ci szansy? Nie dali NAM szansy? - Wyrzuciłem własnemu ciału po czym zdenerwowany wstałem. Nie wytrzymałem już dłużej. Po prostu podszedłem do mojej twarzy z zamiarem spoliczkowania jej. Musiałem wyładować frustracje, więc zamachnąłem się i wymierzyłem z otwartej, ledwo widocznej dłoni, jednak moja ręka przeszła na wylot.
- Jestem tchórzem!! - Wykrzyczałem sam nie wiedząc do kogo. - Tak bardzo chcę żyć! - Dodałem głośniej niż poprzednio. Po tych słowach poczułem ból z tyłu głowy zupełnie jakby ktoś mnie uderzył czymś twardym. Do tego czasu nie czułem żadnego dotyku i bólu, ale teraz jest inaczej.
 Uczucie było przeszywające. Po chwili poczułem jak świat wiruje i nie mam pojęcia kiedy i na co, ale upadłem i chyba straciłem przytomność...

<Jakiś czas później>
Sam nie wiem ile spałem, ale po przebudzeniu zreflektowałem się, że śpię na łóżku przykryty szpitalną kołdrą. Po chwili podniosłem się i rozejrzałem po pokoju. Nigdzie nie było mojego ciała.
- „Pewnie je zabrali.” - Pomyślałem po czym spuściłem nogi na podłogę i powoli wstałem, jednak nie było to łatwe. Czułem jakbym zapomniał jak się chodzi i uczył się tego teraz – od podstaw. Można by było mnie teraz pomylić z zombie, bo chodziłem potykając się o własne nogi. Sam właściwie nie wiem jak stanąłem na równe nogi i podparłem się o szafkę. Wpatrywałem się w drzwi mrużąc co chwile oczy. Czułem jakbym naprawdę obudził się po paru latach ze śpiączki i uczył się na nowo funkcjonować.
W pewnej chwili usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Po chwili ktoś złapał za klamkę, nacisnął ją i lekko pchnął drzwi. Po sekundzie zobaczyłem młodą, niską kobietę o blond włosach. Była to pielęgniarka, a na plakietce miała napisane „Ana”. Spojrzała w moją stronę i nie wiedzieć czemu zamarła.
- O boże! - Krzyknęła i z wrażenia upuściła metalową miseczkę. Miałem wrażenie, że z rozdziawionymi ustami patrzyła się na mnie. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że to prawda. Kobieta przede mną patrzy na mnie z przerażeniem jakby zobaczyła ducha. Co właściwie się stało?...
*****************
Jest i on - mam nadzieję, ze oczekiwany rozdział. Podoba wam się? Jeszcze przed wakacjami chciałam napisać i dodać epilog, aby zająć się nową historią - na wattpadzie. Macie jakieś propozycje na zakończenie? Piszcie śmiało. Nie pogardzę też słowem opinii w komentarzu.
                                                                                                                                       Madame Lynch