poniedziałek, 13 czerwca 2016

(104) 30. Spotkanie & Prawdziwy cud

*Ross*
Obudziłem się, a przed oczami miałem samą biel. Leżałem wśród mgły i patrzyłem w niekończącą się przestrzeń. Czy to jest niebo? Czy ja właśnie umarłem? I zostawiłem bliskich? Nie wiem. Próbowałem krzyczeć, lecz na marne. Czułem się jak postać w niemym filmie – niby otwierałem usta, ale nie mogłem nic powiedzieć. W okół panowała niczym niezmącona i doprowadzająca do rozstroju żołądka cisza. Co to za miejsce? Gdzie ja jestem? Nie potrafiłem się odnaleźć. Nawet ruszyć nie dałem rady – jakby jakaś siła trzymała mnie za nogi i umocowała do ziemi. Chciałem stąd uciec, znaleźć się we własnym łóżku, z dala od tego wszystkiego. Z bezsilności upadłem na ziemię i jak małe, karcone dziecko bojące się swojego oprawcy schowałem twarz w dłonie i zamknąłem oczy. Policzyłem do dziesięciu i w duchu modliłem się, aby to był tylko zły sen. Abym po prostu się obudził i znalazł w innym miejscu.
Po chwili powoli się podniosłem i odsłoniłem twarz. Otworzyłem oczy i poczułem, że śmiech wkradł się na moją twarz. Byłem w domu. Stałem w salonie mojego kochanego domu, a przede mną siedziała cała moja rodzina, Lau oraz Ell. - Wróciłem! - Krzyknąłem uradowany, jednak oni jakby mnie nie usłyszeli. - Jestem! - Powtórzyłem nieco głośniej, jednak i tym razem – cisza. Bez zastanowienia usiadłem na kanapie obok Rylanda i próbowałem zwrócić na siebie uwagę.
- Chyba czas zaplanować pogrzeb. - Rzekła moja rodzicielka siadając na kanapie. Zaraz... jaki pogrzeb? Kto umarł? - Ross zawsze marzył o małej uroczystości bez tłumu. - Dodała po chwili. Czyli, że ja umarłem? Przecież jestem tutaj, z nimi. Nie rozumiałem co się dzieje. Czułem się jak w jakimś horrorze.
- Zgadzam się, nie potrzeba nam jakieś wielkiej uroczystości pożegnalnej. Lepiej pożegnać się z nim w małym gronie. - Odezwał się Ryland, którego trzymałem za ramię. Jednakże miałem wrażenie, że nie ma pojęcia o moim istnieniu i nie czuje ani trochę mojego dotyku. Poniekąd było mi przykro, bo poczułem się olany. Po chwili wstałem i podszedłem do Laury. Przejechałem dłonią po jej policzku, jednak ona nawet nie zareagowała. Po chwili zdezorientowany usiadłem obok ukochanej i objąłem ją ramieniem. Po kilku sekundach spojrzała w moją stronę, jednak nie patrzyła mi w oczy. Nie widziała mnie, chociaż byłem obok. W tej chwili pierwszy raz od początku tej chorej sytuacji pomyślałem, że naprawdę umarłem. Odszedłem z tego świata i tylko stoję pomiędzy światami oczekując na pociąg do Nieba lub Piekła. Jednak, czy to prawda? Mimo wszystko wciąż nie potrafiłem pojąć jak do tego wszystkiego doszło i czy faktycznie jestem trupem. W tej chwili pomyślałem o szpitalu. O tym jak ratowali mnie lekarze. O tym jak słyszałem rozmowy moich bliskich w pokoju szpitalnym. Zamknąłem oczy przypominając sobie sceny ze szpitala. Chciałem się tam znaleźć. Przypominając sobie wszystko czułem jak rozmowy moich bliskich coraz bardziej milkną. W końcu nie słyszałem żadnego z nich, jednak moje oczy nadal pozostawały zamknięte. Po chwili jednak moje powieki otworzyły się. Byłem w sali szpitalnej i widziałem moje ciało – blade, bezwładne i bezbronne. Zupełnie samotny w pustej sali. Usiadłem przy własnym ciele. Byłem zwykłą, niewidoczną dla nikogo duszą. Nie chciałem odchodzić. Nie miałem prawa. Chciałem zostać, ale nie wiedziałem jak i czy to w ogóle możliwe.
*Laura*
Nadal nie potrafię pojąć, że Rossa już nie ma pomiędzy żywymi. Zawsze wyobrażałam sobie, że umrzemy oboje, w podeszłym wieku, trzymając się za ręce i razem nas pochowają w jednej trumnie. Nie mogę uwierzyć, że do tego nigdy nie dojdzie. Bez Rossa to tak jakbym straciła znaczącą połowę swojej duszy. Jakbym żyła na wpół świadoma. Wydaje mi się, że nie załamałam się tylko dlatego, że niedługo na świat przyjdzie mój syn. Jedyna pamiątka po Rossie, która będzie ze mną do końca mych dni. W przeciwnym razie chyba już dawno dołączyłabym do niego w niebie.
- Jak się czujesz Lau? - Zapytał Riker wkładając głowę przez uchylone drzwi. Wyrwał mnie z zamyślenia.
- Lepiej niż ostatnio. - Odpowiedziałam i pokazałam gestem aby wszedł do środka. Ten wykonał moje polecenie i usiadł na wprost mnie na parapecie. Oboje siedzieliśmy w byłym pokoju Rossa milcząc.
- Wiem, że to przeżywasz. - Powiedział po chwili klepiąc mnie po ramieniu.
- Dasz wiarę, że jeszcze kilka godzin temu słyszeliśmy jego śmiech? Nie mogę uwierzyć, że go już nie ma. Jest stanowczo za wcześnie. - Powiedziałam czując narastającą w gardle gulę. Za wszelką cenę nie chciałam patrzeć blondynowi w oczy. Bałam się, że zobaczy w nich przerażenie.
- Wiem Laura. - Rzekł po czym przytulił mnie. Nie wzbraniałam się, tego właśnie potrzebowałam. - Wiem. - Wyszeptał mi do ucha, a ja tylko mocniej wtuliłam się w jego pierś. Wciągając zapach jego perfum przypomniał mi się Ross. Jego cudowny zapach perfum od Betley'a, które zawsze pozostawiał na mnie po każdym przytuleniu. Jego ciepłe dłonie, które ujmowały moją twarz przed pocałunkiem. Jego delikatne wargi, które z czułością stykały się z moimi. Gęste i puszyste włosy, w których uwielbiałam topić dłonie. Okropnie za nim tęsknię. Chciałabym żeby na był tu – zamiast Rikera i tulił mnie do siebie z miłością i pożądaniem. Dzięki niemu nie płakałabym teraz tylko z zainteresowaniem i uśmiechem badałabym każdy element jego garderoby. Gdyby tylko dało się cofnąć czas...
*Ross*
Nie wiem ile czasu minęło odkąd znalazłem się w sali, ale byłem pewny, że co najmniej kilka godzin. Wpatrywałem się w swoje martwe ciało i zastanawiałem się czy jest możliwe abym z powrotem znalazł się pośród żywych. Wciąż się dziwię czemu nie zabrali stąd mojego ciała, ale może nie mają miejsca wśród trupów, a może... A może jest jeszcze szansa.
- Co tam Ross? - Zagaiłem po chwili nie wiedząc właściwie czemu mówię do własnego ciała. - Niedługo pewnie cię stąd zabiorą. - Dodałem po chwili. - Czemu odszedłeś w tym momencie? Dlaczego się poddałeś? Jesteś młody, masz całe życie przed sobą, a ty tak po prostu odpuściłeś? Ja – jako twoja dusza – się na to nie zgadzam. Nie możesz. Powinieneś żyć, zostać ojcem. Byłeś gotowy zrezygnować z muzyki i aktorstwa dla rodziny, więc dlaczego nie dali ci szansy? Nie dali NAM szansy? - Wyrzuciłem własnemu ciału po czym zdenerwowany wstałem. Nie wytrzymałem już dłużej. Po prostu podszedłem do mojej twarzy z zamiarem spoliczkowania jej. Musiałem wyładować frustracje, więc zamachnąłem się i wymierzyłem z otwartej, ledwo widocznej dłoni, jednak moja ręka przeszła na wylot.
- Jestem tchórzem!! - Wykrzyczałem sam nie wiedząc do kogo. - Tak bardzo chcę żyć! - Dodałem głośniej niż poprzednio. Po tych słowach poczułem ból z tyłu głowy zupełnie jakby ktoś mnie uderzył czymś twardym. Do tego czasu nie czułem żadnego dotyku i bólu, ale teraz jest inaczej.
 Uczucie było przeszywające. Po chwili poczułem jak świat wiruje i nie mam pojęcia kiedy i na co, ale upadłem i chyba straciłem przytomność...

<Jakiś czas później>
Sam nie wiem ile spałem, ale po przebudzeniu zreflektowałem się, że śpię na łóżku przykryty szpitalną kołdrą. Po chwili podniosłem się i rozejrzałem po pokoju. Nigdzie nie było mojego ciała.
- „Pewnie je zabrali.” - Pomyślałem po czym spuściłem nogi na podłogę i powoli wstałem, jednak nie było to łatwe. Czułem jakbym zapomniał jak się chodzi i uczył się tego teraz – od podstaw. Można by było mnie teraz pomylić z zombie, bo chodziłem potykając się o własne nogi. Sam właściwie nie wiem jak stanąłem na równe nogi i podparłem się o szafkę. Wpatrywałem się w drzwi mrużąc co chwile oczy. Czułem jakbym naprawdę obudził się po paru latach ze śpiączki i uczył się na nowo funkcjonować.
W pewnej chwili usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Po chwili ktoś złapał za klamkę, nacisnął ją i lekko pchnął drzwi. Po sekundzie zobaczyłem młodą, niską kobietę o blond włosach. Była to pielęgniarka, a na plakietce miała napisane „Ana”. Spojrzała w moją stronę i nie wiedzieć czemu zamarła.
- O boże! - Krzyknęła i z wrażenia upuściła metalową miseczkę. Miałem wrażenie, że z rozdziawionymi ustami patrzyła się na mnie. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że to prawda. Kobieta przede mną patrzy na mnie z przerażeniem jakby zobaczyła ducha. Co właściwie się stało?...
*****************
Jest i on - mam nadzieję, ze oczekiwany rozdział. Podoba wam się? Jeszcze przed wakacjami chciałam napisać i dodać epilog, aby zająć się nową historią - na wattpadzie. Macie jakieś propozycje na zakończenie? Piszcie śmiało. Nie pogardzę też słowem opinii w komentarzu.
                                                                                                                                       Madame Lynch

4 komentarze:

  1. Super rozdział :*
    No masz szczęście.
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaakk!!! Czyli Ross jednak żyje???
    Musi żyć!!!
    Yayyy!! ♡ ♡
    Szybko dawaj next ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Rycze! Super rozdział jeju już nie mogę się doczekać następnego! <3

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na waszej opinii, więc pozostawcie po sobie ślad w formie komentarza. ;-)