*Narrator*
Kobieta
patrzyła na Rossa od dobrych kilku minut. W końcu ocknęła się i
wyszła z sali. Nastolatek, którym targały sprzeczne emocje, usiadł
na łóżku i podparł się rękami. Ujął twarz w dłonie i
przeczesał ręką blond grzywę. Po chwili w pokoju było słychać
tylko ciche westchnięcie chłopaka. Nie wiedział co się dzieje.
Zastanawiał się czy to jawa, czy sen. Miał wrażenie, że tamta
kobieta go widziała, ale powtarzał sobie, że to niemożliwe –
przecież umarł. Odszedł z tego świata, jednak nikt jeszcze nie
wskazał mu dokąd powinien się udać – Nieba czy Piekła.
Po
dobrych kilku minutach w progu pojawiła się pielęgniarka sprzed
kilku chwil w towarzystwie lekarza. Była roztrzęsiona, więc łatwo
wytłumaczyć fakt, iż kurczowo trzymała doktora za ramię i szła
krok w krok za nim.
-
P.. pan też go widzi? - Zapytała łamiącym głosem wskazując na
chłopaka, który po ich wejściu znacznie się ożywił.
-
Tak, panno Matthews. Też widzę tego chłopaka. - Powiedział
zachowując trzeźwość umysłu. - Kim jesteś? Ta sala była
zamknięta i leżał w niej chłopak, który umarł. Co się z nim
stało? I skąd się wziąłeś? - Zwrócił się do zbitego z tropu
chłopaka, do którego dopiero teraz wszystko zaczynało docierać.
Spojrzał na swoje dłonie – były widocznie, a nie tak jak kilka
godzin temu, niemal przezroczyste. Dotknął dłonią policzka –
czuł dotyk, a wcześniej go nie było. Dopiero teraz wszystko
zaczynało się układać w logiczną całość. Wcześniej nie
zwracał na to uwagi, ale czuł wszystko w zacięgu dotyku. Czuł
uginający się pod nim miękki materac. Czuł delikatną, bawełnianą
piżamę szpitalną, która sięgała mu przed kolana. Czuł także
muskające go po skórze twarzy delikatne kosmyki rozjaśnionych
włosów. To wszystko czuł i chwilę zajęło mu nim to wpoił. Nic
nie było już takie samo. W głowie miał kompletny chaos, jednak
jednego był pewien – żył. Naprawdę żył. Nie miał pojęcia
jakim cudem udało mu się wrócić do żywych, ale nie to było
teraz najistotniejsze.
Blondyn
spojrzał spod firanki czarnych rzęs i przyjrzał się twarzy
lekarza. Nie wyrażała żadnych emocji, przez co brązowooki nie
wiedział czy ma się spodziewać awantury i wyrzucenia ze szpitala
czy wyjaśnień i zrozumienia. Westchnął, po czym wstał – nadeszła
pora na odpowiedź.
-
Zdaje się, że to ja jestem tym zmarłym chłopakiem. - Odpowiedział
robiąc krok w stronę rozmówców.
-
Ross Lynch? - Zapytał ordynator, aby się upewnić co do swoich
przypuszczeń.
-
Mhm – Odrzekł krótko i poprawił szpitalną koszulę.
-
To przecież niemożliwe. - Zdziwił się doktor. - Miałeś wylew
i... - Przerwał na chwilę, po czym wyprosił pannę Anę
argumentując swoje stanowisko roztrzęsionym stanem kobiety. -
...nie miałeś szans. - Powiedział szeptem gdy zamknęły się za
nimi drzwi. Jakby się bał, że ktoś ich usłyszy. A może nie
chciał przestraszyć Rossa?
-
Ja sam tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało,
ale żyję. To chyba najważniejsze. - Wyjaśnił szukając wzrokiem
ubrań.
-
Toż to istny cud. - Skomentował.
-
Mogę wyjść ze szpitala? - Zapytał odnajdując torbę z ubraniami.
-
Najpierw musimy zrobić ci badania, a potem zobaczymy. - Odpowiedział
i dał czas Rossowi na zastanowienie. Po chwili obaj zniknęli w
szpitalnym korytarzu.
<Kilka
minut później, dom Lynchów>
Riker,
Rocky, Ryland, Rydel, Ellington, Laura, Stormie i Mark siedzieli w
salonie próbując się zmusić do normalnie spędzonego czasu. Już
nie płakali po kątach i nie chodzili ze zwieszonymi głowami. Teraz
z zaciekawieniem patrzyli w telewizor oglądając siódmą część
„Star Warsów” i pałaszując nachosy oraz paluszki. Od czasu do
czasu śmiali się lub uśmiechali, ale przez większość trwania
seansu z grobowymi minami patrzyli w ekran telewizora. Nikt się
nawet nie silił na rozmowę – czasem może była to krótka
pogadanka o wybranym piciu, albo jeszcze krótrzy komentarz dotyczący
sceny w filmie, jednak większą część czasu wypełniał tylko
dźwięk telewizora. Dochodziła 20 gdy film dobiegł końca.
-
Obejrzyjmy coś jeszcze. - Powiedziała Laura szczelnie otulając się
beżowym, puchatym kocem. Dzisiaj miała spać u Rydel. Wszyscy
ustalili, że przez kilka następnych dni, a może nawet tygodni nie
będzie zostawała na noc sama. Dlatego też codziennie śpi u kogoś
innego: Rydel, Vanessy, Rikera itd. Dzięki temu choć na chwilę może
zapomnieć o żałobie po Rossie.
-
Może „Igrzyska śmierci”. - Zaproponowała Rydel na co Riker się
uśmiechnął.
-
Może być. - Powiedziała Stormie bez żadnych uczuć. Nie chciała
dać po sobie poznać, że cierpi. Niestety, słabo jej to
wychodziło. W tym samym czasie Rydel podmieniła płytę DVD ze
„Star Warsami” na „Igrzyska śmierci” i wcisnęła
odtwarzanie. Po tej czynności usiadła pomiędzy Laurą a swoim
chłopakiem i przykryła się kocem tego drugiego. Minuty mijały,
sceny w filmie leciały jak z bicza strzelił, a w domu rodziny Lynch
wciąż nie działo się nic szczególnego. Wszyscy ograniczali się
jedynie do wpatrywania w telewizor, a od czasu do czasu jedzenia lub
picia.
Nagle
usłyszeli jak ktoś przekręca klucz w zamku, a po chwili powoli
otwiera drzwi. Ożywieni tym dźwiękiem znacząco na siebie
spojrzeli i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Rocky szybko
ściszył telewizor, Riker sięgnął po coś twardego i stanął
przy wejściu do salonu tak, aby potencjalny złodziej go nie
zauważył. Każdy z nich nasłuchiwał. Dzięki zgaszonym świetle
prawie nikogo z nich nie było widać. Laura mocniej wtuliła się w
przyjaciółkę, a ta ją uspokajała głaskaniem po włosach.
Wszyscy w milczeniu czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili w
ciemnym salonie pojawiła się równie ciemna postać. Ekran
telewizora nadawał tylko zarys tej osobie. Nikt jednak nie miał
pojęcia kto właśnie wkroczył do ich salonu. Wszyscy byli
przerażeni, tylko Stormie zdawała się zachować powagę.
Obserwowała każdy ruch milczącej postaci, która właśnie
odkładała na podłogę swoją sportową torbę i dałaby sobie rękę
uciąć, że skądś znała tego przybysza. Przymrużyła oczy i
zaczęła analizować każdy element sylwetki stojącej przed nią
osoby. Szybko zreflektowała się, że jest to chłopak, a po chwili
była niemal pewna z kim właśnie ma do czynienia. Powoli podniosła
się z kanapy ignorując uwagi najbliższych i najwolniej jak tylko
mogła podeszła do chłopaka, zupełnie jakby bała się do
spłoszyć. Będąc już wystarczająco blisko, zobaczyła odbijające
się światło telewizora w jego oczach – tak samo roześmianych
jak zawsze. Uśmiechnęła się pod nosem i wyciągnęła rękę, aby
dotknąć policzka chłopaka. W tym samym czasie w pomieszczeniu
panowała zupełna cisza, którą wypełniały tylko pojedyncze
oddechy domowników.
Blondynka
przejechała delikatnie opuszkami palców po twarzy chłopaka i
zamknęła oczy. Gdy je otworzyła już miała pewność kto przed
nią stoi.
-
To ty! - Wyszeptała niemal niesłyszalnie i rozłożyła ręce. Po
chwili chłopak zamknął się w jej objęciach. Wtuliła się w
chłopaka wdychając jego zapach i czując na policzku jego
bawełnianą koszulkę. - Kocham cię synu. - Powiedziała zapalając
światło w salonie dzięki czemu pozostali domownicy mogli zobaczyć
kogo przytuliła Stormie. Ich rodzina w końcu była szczęśliwa, a
w ich życiu w końcu zapanował spokój. Ross wrócił i tylko to
się liczyło. Nieważne jak i dlaczego – ważne, że stał przed
nimi cały i zdrowy.
Tego
dnia Ross urodził się na nowo, jednak jego miłość do Laury tylko
nasiliła się. W chwili gdy tamtego dnia wtulił ją do siebie i
usłyszał jej przyspieszone bicie serca postanowił, że będzie
najlepszym ojcem na świecie. Dziękował Bogu, że dostał kolejną
szansę na nowe, lepsze życie.
Dzisiaj
od tego wydarzenia minęło kilka dobrych lat, ale Ross i Laura są
nadal szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci: synem i córką,
a ponadto spodziewają się kolejnej dziewczynki. Mężczyzna, który
o mały włos nie doprowadził do śmierci nastolatka, został
złapany i skazany na wiele lat więzienia. Okazało się, że
wynajął go Cody, który także trafił za kratki. Dzięki temu
Ross, Laura oraz ich rodzina mogą żyć długo i szczęśliwie. NA
ZAWSZE. Życzmy, więc im szczęścia, wytrwałości i jak najwięcej
lat spędzonych razem. Jak najbardziej zasługują na to jak mało
kto. BĄDŹCIE SZCZĘŚLIWI, RAURA!
KONIEC
*****************
Wiem, że rozdział miał być wcześniej, ale już jest. Chciałabym wam podziękować za ten czas, kiedy mogłam tworzyć dla was tego bloga. Jak mówi jeden cytat "Każdy koniec to początek czegoś nowego...".
Wiem, że rozdział miał być wcześniej, ale już jest. Chciałabym wam podziękować za ten czas, kiedy mogłam tworzyć dla was tego bloga. Jak mówi jeden cytat "Każdy koniec to początek czegoś nowego...".
Nie wiem czy będę prowadziła jeszcze bloga, ale na pewno nie kończę z pisaniem. Przede mną kolejny etap życia. Oprócz bloga skończyłam także gimnazjum. Dziękuję wam, że byliście ze mną w tych trudnych chwilach. Gdy odechciewało się żyć, zawsze byliście i czytaliście moje wypociny. Gdy wątpiłam w siebie, wy dawaliście mi siłę.
Będę za wami tęsknić. Życzę wam udanych wakacji i dalszych sukcesów w szkołach.
ŻEGNAJCIE
Madame Lynch
Super! Kocham tego bloga i szkoda że się już skończył
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że to już koniec. Twój blog był pierwszym, którym zaczęłam czytać i którego bohaterami byli Ross i Laura. Jest też ostatnim, bo teraz nie śledzę już żadnej historii Raury, oprócz oczywiście Twojej. Byłaś dla mnie wielkim autorytetem i to po części dzięki Tobie zaczęłąm pisać moje pierwsze opowiadanie które niedawno skończyłam.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam czytać Twojego bloga i mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz. Super, że cała ta hisotoria dobrze się skończyła, a Lynchowie odnaleźli wreszcie szczęście.
Pozdrawiam :)
Szkoda że to już koniec bo to był mój pierwszy blog którego czytałam i pamiętam 1 rdz od razu mi się spodobał też skończyłam gim pozdrowionka :D
OdpowiedzUsuńIdealny *_*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;)
http://story-by-livia.blogspot.com
Livia xoxoxox