poniedziałek, 21 marca 2016

(101) 27. Miasto Miłości & Koncert Cz. 2: Propozycja & Kłopoty

*Narrator*
- Ross, ja... - Powiedziała w końcu Laura, jednak przerwała na chwilę. - Jasne, że zostanę twoją żoną! - Wykrzyczała wręcz, a chłopak wsunął na jej chudego palca piękny srebrny pierścionek, po czym wstał. Dziewczyna mocno go przytuliła i złączyli się w długim, namiętnym pocałunku. Towarzyszyły im gromkie brawa, gwizdy i wiwaty. Rydel stała wzruszona wtulając się w ramiona swojego ukochanego chłopaka – Ella, a reszta zespołu uśmiechała się uroczo.
- Żegnaj Paryżu! - Wykrzyczał zespół kilka minut później kłaniając się po czym zeszli ze sceny. To był ich ostatni kraj w Europie. Mieli teraz kilkumiesięczną przerwę świąteczną. Nie będę się zbytnio rozwodzić co było potem, więc przejdę od razu do konkretów.
<Kilka dni później. Los Angeles>
Jako przyszła pani Lynch czułam się świetnie. Nadal nie mogło dojść do mojej świadomości wydarzenie sprzed kilku dni. Bardzo cieszyłam się, że Ross chce być ze mną już do końca naszych dni, bo moje zdanie było identyczne. Pragnęłam wychowywać z nim nasze dzieci i się wspólnie z nim zestarzeć. O niczym innym nie marzyłam tylko o tym by spędzić z nim każdą następną chwilę mojego życia. Wracając od lekarza prowadzącego moją ciążę długo myślałam, zresztą jak zawsze ostatnio. Ciągle miałam przed oczami wizję mnie i Ross jako szczęśliwej, pokonującej wszystkie przeciwności losu rodziny. Wyobraziłam sobie nasz ślub, narodziny synka i wychowywanie go. Byłam bardzo podekscytowana taką wizją przyszłości. Idąc chodnikiem tak się zamyśliłam, że nawet nie spostrzegłam, że na kogoś wpadłam. Nim się spostrzegłam leżałam na tym kimś na ziemi. Odruchowo podniosłam głowę i aż mnie zamurowało.
- Może to przypadek, a może przeznaczenie, ale widzę, że lecisz na mnie. - Powiedział tym swoim pewnym i cwaniackim tonem. Czułam jak lustruje mnie wzrokiem.
- Cody, możesz jedynie pomarzyć. - Wycedziłam przez zęby i błyskawicznie wstałam z chłopaka, który po kilku sekundach stanął na wprost mnie uśmiechając się przy tym cwaniacko.
- Nie mów, że ani trochę cię nie kręcę. - Powiedział pewny siebie zbliżając się do mnie.
- Z kłamcami się nie zadaję. - Rzekłam złośliwie i odwróciłam się na pięcie, jednak chłopak złapał mnie mocno za rękę i przyciągnął do siebie. Trzymał teraz obie moje ręce, a ja czułam jego oddech na szyi. Próbowałam się wyrwać, ale Christian z każdą moją próbą trzymał mnie coraz mocniej. Przestraszyłam się nie na żarty. Z każdą kolejną sekundą zbliżał się do mnie coraz bardziej. Kiedy był już niebezpiecznie blisko chciałam się odsunąć, ale jego siła była zbyt wielka, nie udało mi się. Już chciał mnie pocałować, gdy nagle pomiędzy nami pojawił się mój osobisty bohater. Wszystko działo się tak szybko, że nim się zreflektowałam chłopak zdążył wbić się pomiędzy nas. Odepchnął mnie lekko, a na Christiana rzucił się z pięściami.
- Christian, przegiąłeś, nie pozwolę ci się zbliżyć do Lau. Nigdy więcej jej nie tkniesz. - Powiedział wręcz kipiąc z wściekłości. Nigdy nie widziałam Rossa aż tak zdenerwowanego, a przecież znam go nie od dziś.
- Ross, zostaw go. Nie warto. - Powiedziałam ciągnąc blondyna za ramię.
- Właśnie, Rossiu. Posłuchaj swojej dziewczyny i lepiej zmiataj stąd zanim oberwiesz. - Rzekł nadal pewny siebie Cody nie przestając się uśmiechać.
- Posłuchaj mnie idioto. - Powiedział trzymając chłopaka za ubrania. - Odczep się od nas raz na zawsze, jasne? - Zagroził.
- Bo co? - Nie dawał za wygraną. Ross już miał zamiar go uderzyć, ale w ostatnim momencie go powstrzymałam.
- Ross, daj spokój. - Powiedziała i odciągnęłam go na bok.
- Dobrze, kochanie. - Zgodził się i pocałował mnie co oczywiście odwzajemniłam. Razem udaliśmy się w stronę domu.
- Jesteś tylko tchórzem. Nikim więcej! - Krzyczał Cody na całą ulicę.
- Nie zwracaj na niego uwagi. On kłamie. - Szepnęłam Rossowi do ucha, aby go uspokoić, gdyż widziałam jak zaciska pięści z wściekłości.
- No dawaj, uderz mnie, ulży ci. - Nadal próbował go sprowokować. Ross nic nie odpowiedział tylko złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę domu.
- Jeszcze cię zniszczę! - Krzyknął Cody, jednak ani ja, ani chłopak go nie słuchaliśmy. Szliśmy za rękę w zupełnej ciszy.
- Kochanie... - Zaczął nagle blondyn i przystanął na chwilę po czym złapał mnie za obie dłonie i spojrzał w oczy.
- Tak? - Zapytałam zainteresowana.
- Dużo myślałem o naszym ślubie i doszedłem do wniosku, że dobrze by było gdybyśmy się hajtnęli przed narodzinami syna. - Powiedział i uśmiechnął się.
- Serio chcesz stanąć przy ślubnym kobiercu z kobietą z takim dużym brzuchem? - Rzekłam odruchowo patrząc na uwydatniony brzuch.
- Lau, jesteś kobietą mojego życia. Nie ważne jak wyglądasz, ważne, że cię kocham i żenię się z tobą, a nie twoim brzuchem. - Powiedział żartobliwie, a ja się wzruszyłam.
- Kocham cię, Rossy. - Rzekłam przysuwając się do chłopaka.
- Kocham cię, Lau. - Odpowiedział mi i lekko musnął moje usta przesuwając dłonią po brzuchu.
- To może za dwa tygodnie? - Zaproponowałam gdy byliśmy już pod moim domem i z ciekawością oczekiwałam odpowiedzi..
- Jasne, jutro ustalimy szczegóły, a teraz odpocznij. - Odpowiedział i pocałował mnie czule w czoło, a ja czułam jakbym unosiła się nad ziemią.
- Pa – Powiedziałam otwierając drzwi do domu.
- Pa – Odpowiedział mi i przez chwilę patrzył jak znikam za drzwiami. Przez okno zobaczyłam, że po chwili i on poszedł do siebie. Byłam zmęczona, więc weszłam do pokoju i położyłam się spać ściągając wcześniej buty. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
*Ross*
Gdy wróciłem do domu nikogo w nim nie zastałem. Nie powiem, powiało strachem. Szybkim krokiem poszedłem do kuchni i odgrzałem sobie obiad. Z tym zestawem poszedłem do salonu, włączyłem telewizję i zacząłem jeść zupę pomidorową. Delektując się jej smakiem usłyszałem jakiś szelest w kuchni.
- To pewnie moja wyobraźnia. - Usprawiedliwiłem się i dokończyłem jeść posiłek. Miskę odstawiłem na róg stolika po czym położyłem na jego środku nogi. Oglądając stare odcinki Austin& Ally przypominałem sobie czasy gdy kręciliśmy ten serial. Czasy mojego potajemnego zainteresowania Laurą. Moment, w którym zaczęliśmy być razem. I tak z myśli o serialu przeszedłem na refleksje dotyczące miłości mojej i Lau. Byłem jej wdzięczny, ogromnie wdzięczny, za to, że przy mnie jest, była i będzie. Owszem, mieliśmy wiele upadków i przeszkód, ale to, że je przezwyciężaliśmy tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to miłość na całą wieczność, a może i dłużej. Już wiem, że będę tego uczył nasze dzieci, wnuki, a nawet prawnuki. Będą miały przed sobą przykład wiecznej miłości i prawdziwego oddania.
Myśląc o mojej kochanej Lau usłyszałem ten sam niepokojący szelest z kuchni. Wyciszyłem, więc telewizor i wsłuchiwałem się. Po chwili, gdy dźwięk się powtórzył, powoli wstałem i jeszcze wolniej i ostrożniej podążyłem w kierunku kuchni. Mocno pchnąłem drzwi i wszedłem do środka, jednak nikogo tam nie było. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Ręce do góry, śmieciu! - Usłyszałem nagle za sobą, więc odwróciłem się szybko. Zobaczyłem wysokiego mężczyznę ubranego na czarno, z kominiarką na głowie mierzącego do mnie z rewolwera. - Nie będę dwa razy powtarzał! - Powiedział bardziej stanowczo, więc wykonałem jego polecenie.
- Co tu robisz? - Zapytałem spokojnie z rękami w górze.
- Interesy. - Odpowiedział jednym stanowczym słowem i zbliżył się do mnie wciąż we mnie mierząc. - Nie zabiję cię, spokojnie. - Rzekł, jednak wcale mnie to nie uspokoiło. Chodź na zewnątrz mogłem wyglądać na spokojnego, tak naprawdę, w głębi duszy okropnie się bałem. Bałem się, że zginę, a wtedy moja rodzina i Laura zostaną sami, że nigdy nie zobaczę mojego syna i tego jak dorasta. Strasznie mnie to przerażało. Nie chciałem tak skończyć. Wziąłem więc kilka oddechów i spojrzałem w kierunku napastnika.
- A więc co zrobisz? - Zapytałem obawiając się odpowiedzi.
- Nie wiem. – Odrzekł. - Jeszcze nie wiem. - Dodał po chwili.
- Słuchaj, weź co chcesz, naprawdę tylko pozwól mi żyć. - Powiedziałem.
- Kusząca propozycja, ale nie skorzystam. - Powiedział i włożył pistolet do kieszeni po czym zbliżył się do mnie. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, zamaskowany mężczyzna uderzył mnie pięścią w twarz. Ostatnie co pamiętam to mnie upadającego, a potem poczułem okropny ból w potylicznej części głowy. Leżąc na ziemi złapałem się za tył czaszki i spojrzałem na dłoń – ciekła po niej krew. W tej chwili z bólu zamknąłem oczy i zasnąłem... na zawsze.
*********
Witajcie ludziska. Jak wam się podoba finał opowieści? Spodziewaliście się takiego zakończenia. Od razu mówię, poczekajcie do czwartku bo mam dla was notatkę niespodziankę. Komentujcie, wyrażajcie swoje opinie, ale mam nadzieję, że mnie nie nienawidzicie za taki koniec.
Madame Lynch

6 komentarzy:

  1. Super rozdział :*
    Przepraszam bardzo, jakie na zawsze?
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo mi się podoba :)
    Ale ja przepraszam bardzo co to ma być??? "zamknąłem oczy i zasnąłem... na zawsze."
    To się tak skończyć nie może.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale że co że koniec �� to nie może się tak skończyć ale rdz super

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie zabijesz go.Ja też Cię nie zabiję, przeczytam twoją historię od początku do końca.Rozdział bardzo mi się podoba.Czekam na notkę.A może to będzie śmierć kliniczna?!

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam taki sam plan zakończyć bloga :') Znaczy, że ktoś umrze i ... i koniec :')
    Ogólnie to piszesz o wiele lepiej ode mnie i ten blog jest super, naprawdę czadowo się go czyta i tak naprawdę pokazałaś mi pisząc te rozdziały, że istnieją takie świetne pisarki jak ty. To jest po prostu piękne :') Niektóre blogi... są bo są, a twój jest, bo bez niego niektórzy nie wyobrażają sobie internetu bez niego. I nie wiem co ja będę teraz czytać ;-;
    Pozdrawiam ♪Aleks♪ :)

    OdpowiedzUsuń
  6. I mam nadzieję chociaż na epilog xD ;-;

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na waszej opinii, więc pozostawcie po sobie ślad w formie komentarza. ;-)