<Trzy tygodnie później>
*Narrator*
Został jeszcze tylko jeden tydzień do
trasy R5. Mimo to przygotowania szły w zaparte. Codzienne próby,
telefony to tylko namiastka tego co działo się od kilku dni. Życie
rodziny Lynch było od 21 dni podporządkowane tylko i wyłącznie
trasie. Ciągle jakieś poprawki, dopiski, plany. Temu wszystkiemu
nie było widać końca. I dzisiaj R5 od rana ćwiczyli w garażu
piosenki, które planowali zaśpiewać podczas trasy. W pewnej chwili
do zespołu dołączyła Laura, która nie chcąc im przeszkadzać
usiadła na nieużywanym pudle wzmacniającym i przysłuchiwała się
słowom, które właśnie wydobywały się z ust jej ukochanego. -
You're
looking right in my eyes,
And I know that you're lying
When you say that you're mine
And there's no body else.
But even when we fight,
I can't stop from loving you. - Zaśpiewał patrząc jej głęboko w oczy. W tej chwili świat kompletnie przestał istnieć. Widział tylko ją siedzącą na wprost niego ubraną w piękną zwiewną kwiecistą sukienkę, długi biały sweter z dużymi kieszeniami oraz trampki w tym samym kolorze. Patrzyła na niego tymi, według niego, pięknymi brązowymi jak czekolada oczami. Kochał w nie patrzeć, gdyż widział w nich olbrzymią miłość jaką darzyła go ukochana. Po tej piosence akurat mieli przerwę, więc po ostatnim wersie muzyka ucichła, a każdy przywitał się z Laurą.
And I know that you're lying
When you say that you're mine
And there's no body else.
But even when we fight,
I can't stop from loving you. - Zaśpiewał patrząc jej głęboko w oczy. W tej chwili świat kompletnie przestał istnieć. Widział tylko ją siedzącą na wprost niego ubraną w piękną zwiewną kwiecistą sukienkę, długi biały sweter z dużymi kieszeniami oraz trampki w tym samym kolorze. Patrzyła na niego tymi, według niego, pięknymi brązowymi jak czekolada oczami. Kochał w nie patrzeć, gdyż widział w nich olbrzymią miłość jaką darzyła go ukochana. Po tej piosence akurat mieli przerwę, więc po ostatnim wersie muzyka ucichła, a każdy przywitał się z Laurą.
- Za tydzień trasa, denerwujesz się?
- Zapytała Laura siadając ukochanemu na kolana, oplatając w tym
samym czasie ręce wokół jego szyi.
- Nie, coś ty? Kocham występować,
więc zero stresu. - Rzekł pewnie i zbliżył się do ukochanej. W
garażu nikogo nie było, więc czuli się bardziej komfortowo.
- Dziękuję, że mogę z tobą jechać.
- Powiedziała uśmiechając się, co chłopak błyskawicznie
odwzajemnił.
- To ja dziękuję, że będę miał
wszystkie najważniejsze dla mnie osoby tuż obok siebie. - Mówił po czym złożył na jej ustach delikatny acz namiętny pocałunek.
- Kocham cię, Rossy. - Powiedziała.
- Kocham cię, Lu. - Patrzyli sobie
głęboko w oczy. Mogliby tak trwać w nieskończoność, jednak
wszystko co dobre i piękne kiedyś niestety musi dobiec końca. I
tak było i tym razem. Laura słysząc zbliżające się kroki wstała
z kolan ukochanego i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu. Ten z
kolei podszedł do mikrofonu zakładając na ramię gitarę i
wyczekiwał pozostałych członków zespołu. Ci pojawili się
dosłownie po kilku sekundach. Wszyscy zajęli swoje miejsca i
zaczęli grać bardzo energicznie. Ross cały czas patrzył Laurze w
oczy. Za każdym razem gdy to robił czuł, że jest w stanie zrobić
wszystko. Ta miłość ogromnie uskrzydlała zarówno jego jak i ją.
- Rocky, co ty robisz?! Graj na
akordach do „Smile”, a nie „One Last Dance”!!! - Wygarnął
Riker młodszemu bratu.
- Człowieku nie bulwersuj się tak.
Jeden akord mi się pomylił, a ty od razu pretensje!!! - Wściekł
się szatyn.
- Ej, Riker, Rocky spokojnie! Po prostu
zagrajmy to jeszcze raz i tyle, a nie robicie niepotrzebną spinę. -
Uspokajał ich Ross czując rozgoryczenie zaistniałą sytuacją.
- Ross ma rację, pokażcie, że
jesteście dorośli, a nie zachowujecie się jak dzieci. - Przyznała
rację blondynowi jego starsza siostra – Rydel wstydząc się przed
przyjaciółką za braci.
- No dobra, przepraszam. - Powiedział
nieśmiało najstarszy wyciągając do długowłosego rękę.
- Ja też przepraszam. - Odpowiedział
ściskając dłoń brata na zgodę. Zespół po chwili skupił się
na graniu i śpiewaniu zupełnie zapominając o wcześniejszym
niekomfortowym wydarzeniu. Grali do południa, a po próbie każdy
poszedł coś załatwić. Rydel udała się z Ellingtonem na zakupy,
Rocky i Riker pojechali do kina, a Ryland z kolei pojechał do
kolegi. Nawet rodzice rodzeństwa wybrali się na randkę do
wykwintnej restauracji. Ross, korzystając z nieobecności rodziny,
postanowił wraz z Laurą, że zostaną u niego w domu. Para już po
chwili znalazła się w salonie i usiedli na kanapie przed 50 calowym
telewizorem. Wybrali film „Zakochani w Paryżu”. Laura ustawiała
seans w czasie gdy młody Lynch robił w kuchni popcorn.
- Kochanie, co chcesz do picia? -
Krzyknął blondyn z kuchni.
- Sok pomarańczowy! - Odkrzyknęła
szatynka siedząc już na sofie. Z fotela obok zgarnęła koc i
przykryła się nim chcąc zakryć swoje ciało. Sama nie wiedziała
czemu, ale odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży starała się
jak najbardziej zakryć swój brzuch. Czuła, że wszyscy patrzą na,
jej zdaniem, coraz większy brzuch, a przecież w prawie 1 miesiącu
nic nie było widać. Ross już po chwili powrócił do ukochanej z
tacką, na której ustawił dwie miski z popcornem i dwie szklanki
soku pomarańczowego.
- Zimno ci? - Zapytał troskliwie,
odstawiając tackę i siadając obok dziewczyny.
- Nie, tak tylko się przykryłam. -
Sprostowała uśmiechając się przy tym po czym położyła
chłopakowi na ramieniu głowę, a ten objął ją silną ręką.
Oboje poczuli się jak w niebie. Blondyn włączył film i po chwili
oboje wgłębili się w puszczony seans zapominając o bożym
świecie.
*Ross*
Po skończonym filmie dostrzegłem, że
Lau zasnęła w moich ramionach. Powoli więc wstałem i biorąc ją
na ręce ostrożnie udałem się z nią w kierunku mojego pokoju. Tam
ułożyłem ją na łóżku i przykryłem kołdrą po czym zamknąłem
drzwi i zszedłem do salonu. Tam posprzątałem i zaniosłem wszystko
do kuchni. Szybko pozmywałem i wróciłem do pomieszczenia z
telewizorem. Zająłem wygodne miejsce na kanapie i włączyłem TV.
Akurat załapałem się na jakiś film, więc oglądałem go bez
większych emocji, gdyż nic innego mnie nie zaciekawiło. Patrząc w
zmieniające się obrazy w telewizorze jakoś wzięło mnie na
refleksje. Zastanawiało mnie co by się stało gdybym właściwie
nie zamieszkał w LA. Nie zagrałbym w A&A przez co nie byłbym
sławny, nie poznałbym tych ludzi co teraz, nie zaszedłbym tak
daleko i – co najważniejsze – nie poznałbym Laury. Mojej
kochanej Lau, dla której jestem w stanie oddać wszystko, nawet
życie. Zdecydowanie moje życie byłoby o wiele gorsze niż teraz.
Kto wie, czy nie stoczyłbym się psychicznie albo, co gorsze, nie
poznałbym jakiegoś złego towarzystwa, które przeciągnęłoby
mnie na złą stronę. Ewidentnie Laura pomogła mi uwierzyć w
miłość na wieki i uczyniła mój świat piękniejszym. Jest tą
jedyną, z którą chciałbym być do końca mych dni. Chcę dzielić
z nią każdy dzień, każdą godzinę, minutę, sekundę mojego
życia. Chcę widzieć jak dorastają nasze dzieci, słuchać jak
opowiadają o pierwszych miłościach, pocałunkach, randkach. Chcę
dzielić się z nimi cząstką siebie. Miłość moja i Laury jest na
tyle silna, że wierzę, iż na bank przetrwa jeszcze wieki.
Spotkaliśmy na swej drodze już tyle przeszkód, murów, ale mimo
wszystko zawsze wychodziliśmy w tego cało, choć czasem po dłuższym czasie,
ale za każdym razem silniejsi i mądrzejsi kochając się coraz
bardziej. Gdy na nią parzę wiem, że jest najlepszym co mnie w
życiu spotkało i nie wyobrażam sobie żeby miało jej pewnego dnia
zabraknąć. Chcę by była ze mną do śmierci, a nawet dłużej,
najlepiej całą wieczność. Wiem, że to właśnie ona jest moją
pierwszą, a zarazem ostatnią prawdziwą i szczerą miłością.
Moje przemyślenia przerwała owa
pięknooka szatynka, która jakby na zawołanie pojawiła się na
schodach niedaleko mnie i patrzyła swoim ślicznymi ślepiami na
mnie w zupełnej ciszy. - Ross... - Zaczęła nieśmiało, a ja
zerwałem się z kanapy i powoli podchodziłem do niej. - Mogę u
ciebie dzisiaj zanocować? - Zapytała tonem jakby zapytała o
najgorszą rzecz.
- Jasne, kochanie. - Powiedziałem
będąc już tuż obok niej po czym pocałowałem ją w czoło. -
Przynieść ci z domu jakieś rzeczy? - Zapytałem.
- Jakbyś mógł. - Poprosiła. - Jakąś
piżamę, kosmetyki, ciuchy na jutro itd. - Powiedziała wręczając
mi klucze do swojego mieszkania.
- Dobrze, kotku, a ty lepiej idź się
umyć, bo widzę, że zmęczona jesteś, a ja za chwilkę przyjdę. -
Rzekłem schodząc po stopniach.
- Dobrze, tylko wracaj szybko. -
Odpowiedziała po chwili znikając za ścianą. Po chwili opuściłem
moją rezydencję i po chwili znalazłem się po drugiej stronie mało
ruchliwej dziś ulicy. Włożyłem odpowiedni klucz do zamka i
przekręciłem go. Po chwili znalazłem się w środku.
- Dzień dobry. - Powiedziałem widząc
panią Ellen schodzącą po schodach.
- Witaj Ross, a gdzie Laura? - Zapytała
stojąc już na wprost mnie.
- U mnie. Dzisiaj u mnie nocuje,
oczywiście jeśli nie mają państwo nic przeciwko.
- Ależ nie ma problemu. - Powiedziała
uśmiechając się.
- Dobrze, dziękuję. To ja wezmę
tylko jej rzeczy i już mnie nie ma. - Powiedziałem wymijając
rodzicielkę mojej dziewczyny i udałem się na górę. Już po
chwili znalazłem się w pokoju ukochanej i spakowałem do torby z
szafy potrzebne jej rzeczy. Zamknąłem torbę rozglądając się czy
aby na pewno wszystko zabrałem. Gdy upewniłem się, że mam
wszystko wyszedłem z pokoju i krzycząc krótkie „Do widzenia!”
opuściłem dom. Po chwili znalazłem się z powrotem w mojej willi.
Wszedłem na piętro gdzie znajdowała się łazienka i zapukałem.
- Proszę. - Usłyszałem cichy, niemal
nie słyszalny głos. Nacisnąłem klamkę i po chwili znalazłem się
w pomieszczeniu. Zobaczyłem tam Laurę, która w szlafroku,
należącym do niej (kiedyś go zostawiła) stała przed lustrem i suszyła swoje mokre włosy
ręcznikiem. Gdy tylko dostrzegła mnie w lustrze uśmiechnęła się
do mnie. Postawiłem torbę z jej własnością przy drzwiach
zamykając je wcześniej po czym zacząłem się do niej zbliżać.
Kiedy byłem już wystarczająco blisko zsunąłem lekko
szlafrok z jej prawego ramienia i
złożyłem na jej delikatnej i ciepłej jeszcze szyi pocałunek.
Laura od razu po tym odchyliła lekko głowę bym mógł czynić to
dalej. Tak też zrobiłem. Już po chwili całowałem całą jej
szyję po czym przeszedłem w stronę ramion zsuwając przy tym jej szlafrok jeszcze bardziej. - Uwielbiam gdy doprowadzasz mnie do takiego stanu. -
Powiedziała jęcząc nieco z rozkoszy jednocześnie odwracając się
do mnie przodem. Oplotła ręce wokół mojej szyi i delikatnie wpiła
się w moje usta. To był nieśmiały, acz namiętny i czuły
pocałunek. Po chwili złapałem ją za uda i posadziłem na umywalce. Całowaliśmy się jeszcze bardziej namiętnie. Szatynka rozchyliła lekko nogi bym mógł stanąć pomiędzy nimi. Wsunąłem dłonie pod jej szlafrok zatrzymując się na plecach. Po chwili dziewczyna pozbyła się większości mojego stroju. Miałem na sobie tylko dolną jego część. Po chwili się od niej odsunąłem.
- Przebierz się i wróć do mojego
pokoju. Przygotuję ci dodatkową poduszkę. - Powiedziałem i jak
gdyby nigdy nic wyszedłem z „pokoju czystości”. Wróciłem do
własnego królestwa i wyjąłem spod łóżka dwie duże poduszki i
koc jakby Laurze było w nocy zimno. Po tej czynności zszedłem na
dół, aby nalać sobie wody do szklanki, gdyż nagle zaczęło mnie
suszyć w gardle. Będąc w kuchni postawiłem na blacie pustą
butelkę i napełniłem ją przezroczystą cieczą krojąc dodatkowo dwa plastry świeżo umytej cytryny. Nie przepadałem nigdy
za suchym smakiem samej wody, więc zawsze wzbogacałem
ją o cytrynę, ogórka czy sok lub syrop. Napój wypiłem jednym
duszkiem i odstawiłem puste naczynie do zmywarki, a plastry cytrusa
wrzuciłem do śmietnika. W tej samej chwili usłyszałem jak
frontowe drzwi domu się otwierają, więc wyjrzałem zza framugi. To
moja rodzina właśnie wróciła do mieszkania.
- Hej. - Powiedziałem tylko gdy mnie
dostrzegli.
- Cześć. - Przywitali się niemal w
tym samym czasie. Jako pierwszy do kuchni wszedł Rocky, który jako
„wiecznie głodny człowiek” niemal rzucił się na bezbronną
lodówkę i wyjął z niej kilka wczorajszych tostów i sok jabłkowy.
Po chwili dołączył do niego Riker, który uczynił to samo co
rodzony brat. Ostatnia weszła do pomieszczenia mama.
- Mamo... - Zacząłem, a gdy ta na
mnie spojrzała kontynuowałem. - Laura dzisiaj u mnie nocuje,
dobrze? - Zapytałem dla formalności, gdyż doskonale wiedziałem
jaka będzie odpowiedź mojej rodzicielki.
- Nie ma sprawy, synku. - Powiedziała
czochrając moje niedawno ułożone włosy i wyszła z kuchni
zabierając wcześniej jabłko. Szybko poprawiłem swoją
blond-czuprynę i wróciłem na górę, jednakże zamiast iść od
razu do pokoju, skręciłem do łazienki w celu umycia się.
Wykonałem wszystkie „formalności” i przebrany w piżamę z
napisem „Superman” na klacie wszedłem do mojego pokoju. Zastałem
tam Laurę oglądającą kolekcję naszych zdjęć na szafce przy
oknie. Stała do mnie tyłem, więc postanowiłem to wykorzystać.
Cicho niczym snajper podszedłem do niej i pocałowałem w policzek
przytulając ją od tyłu.
- Co tak długo? Tęskniłam. -
Powiedziała wtulając się we mnie.
- Obowiązki. - Zażartowałem i
przytuliłem ją jeszcze mocniej do siebie. Nasze ciała idealnie do
siebie przylegały. Po chwili ją puściłem i okręciłem w swoją
stronę. - Nie jesteś zmęczona? - Zapytałem patrząc szatynce w
oczy.
- Jestem. - Powiedziała ziewając.
Pociągnąłem ją w stronę łóżka, że już po sekundzie
leżeliśmy na nim oboje. Młoda Marano położyła mi głowę na
torsie a ja objąłem ją ramieniem przykrywając nasze ciała
kołdrą.
- Kocham cię. - Wyszeptałem po chwili
do jej ucha, jednak ona mi już nie odpowiedziała. Zasnęła, a po
chwili i ja dołączyłem do niej.
*********
Jest drugi rozdział. Jak wam się podoba? Piszcie w komentarzach swoje opinie, bo lubię mieć motywację.
Madame Lynch